sobota, 6 września 2014

XXX. EPILOG.

Cześć Skarby moje :* 

Oto ostatni wpis... Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Starałam się napisać go jak na zakończenie przystało. Przepraszam jeszcze raz, że mnie nie będzie, ale jak to pięknie ujęła Danielciax "W końcu jesteśmy tylko ludźmi..." i swoje problemy mamy. 

Na pasku bocznym znajdziecie link do mojego drugiego bloga, gdzie jest parę informacji. Prologu na razie dodawać nie będę.

Także żegnajcie mordki :* Do przyszłych wakacji :* :'(

--------------------

Max

-Mamy ich !!!- zastępca komendanta przeszył korytarz w ekspresowym tempie i wpadł do gabinetu pana Swan’a. Jak wryty popatrzyłem na Chris’a, o tym samym wyrazie twarzy, po czym obaj zerwaliśmy się na równe nogi i pognaliśmy w stronę drzwi. Nie zdążyliśmy pokonać połowy drogi, kiedy drzwi gabinetu otworzyły się ponownie, a drogę przecięli nam komendant z zastępcą.

-Zbieramy się.- Swan zwrócił się do jakiegoś chłopaka na oko starszego ode mnie o jakieś dwa, trzy lata. Po czym spojrzał na idącego obok niego zastępcę.- Wezwij oddział specjalny.- oddział specjalny??? Jezu, gdzie zabrali moją Karen???

- Komendancie??? Czy mogę wiedzieć, o co chodzi???- zapytałem szczerze sfrustrowany.

-Nie teraz młody. Mamy twoją dziewczynę i porywaczy. Nie warzcie się maczać w tym palców.- wskazał na nas i bez słowa odszedł.

Stałem jak wbity w podłogę. Podobnie jak Chris. Popatrzyłem na niego, on na mnie i jednocześnie z naszych ust padło „Chyba sobie żartujesz” i pognaliśmy do drzwi. Bez chwili zastanowienia, nie zważając na nic, wsiedliśmy do samochodu brata Karen, chłopak nacisnął gaz i opuściliśmy teren posterunku.   

***

Karen

Ktoś mnie podniósł. W tle słyszałam krzyki, tłuczenie szkła i strzały. Snułam się na nogach, błędnym wzrokiem szukałam Luke’a. Wywlekli mnie półprzytomną na zewnątrz. Światło dnia uderzyło we mnie jak fala tsunami. W końcu przez cztery dni siedziałam w ciemnej piwnicy. Przed- jak się później okazało- dość sporym domem, którego podziemia były moim więzieniem stała karetka, pięć samochodów osobowych policji i jeden duży van. Nie wiem, dlaczego ale utkwiłam wzrok w jednym, rozmazanym punkcie, wyglądał jak samochód, dopiero podjeżdżał. Drzwi się otworzyły, a dwie osoby wysiadły z pojazdu. Zmrużyłam oczy, żeby wzrok chodź trochę mi się wyostrzył. I poznałam go…to był on..

-Max…- szepnęłam i wyrwałam się policjantom. Na uginających się nogach, zaczęłam iść w jego stronę. On biegiem ruszył w moją. W końcu wpadłam w jego silne ramiona, które nie pozwoliły mi upaść. – Max…- szepnęłam wpatrując się w jego niebieskie tęczówki. Potem straciłam przytomność…

***

Max

Pieprzone korki… staraliśmy się wymijać samochody, żeby tylko nie stracić z oczu wozu komendanta. Na szczęście Chris- co bardzo mnie zaskoczyło- miał podsłuch policji więc bez trudu (poza korkiem) dotarliśmy na miejsce. Akurat wyciągali ją z domu. Na chwilę mnie zatkało, ale potem jakby ktoś dał kopa w głowę, zerwałem się i wyszedłem z samochodu. Chris postąpił tak samo. Spojrzała na mnie, kiedy stałem jedną nogą na zewnątrz. Utkwiła we mnie przymglony wzrok, a z ruchu jej warg wyczytałem moje imię. Zaczęła słaniać się na nogach i podążać w naszą stronę. Puściłem się biegiem przed siebie i po chwili trzymałem mój skarb w ramionach. Karen. Ledwo trzymała się na nogach, trzęsła prawdopodobnie z zimna i przerażenia, miała ranę na policzku i czole, pęknięty łuk brwiowy i wargę. Twarz pokrywały zaschnięte i świeże strugi krwi. Wzrok miała zamglony, oczy przymknięte, oddychała przez buzię- ledwo łapała oddech. Boże, co oni jej zrobili…

-Max…- szepnęła ze łzami w oczach i lekkim uśmiechem. Potem osunęła się, ale nie pozwoliłem jej upaść.

Odgarnąłem jej kosmyk włosów z czoła, przyciągnąłem moje kochanie do siebie, uściskałem mocno i ucałowałem we włosy. Odzyskałem ją. Byłem bliski płaczu. Lekarze z karetki zabrali ją ode mnie nieprzytomną. Patrzyłem za nimi dopóki mojej uwagi nie zwrócili policjanci, wyprowadzający dwóch skutych facetów z tego samego domu. Jeden był łysy, miał na oko po czterdziestce, a drugi mniej więcej w moim wieku. Nie od razu go poznałem, ale jak już doszedłem do tego skąd znam tę facjatę, nogi same poniosły mnie w jego stronę. Po chwili moja pięść uderzała w jego mordę z taką siłą, że chłopczyna zrobił obród i padł na trawnik. Dopadł mnie Chris i przytrzymał moje ręce z tyłu nie pozwalając mi dokończyć dzieła.

-Ty skurwysynie jeden. Żebyś zdechł w pudle.- wysyczałem przez zęby. Policjanci podnieśli go i popchnęli w stronę radiowozu. Wiodłem za nimi wzrokiem pełnym wściekłości i mordu…oddychałem głęboko, żeby choć trochę się uspokoić…

-Luz stary. Już jest ok. Karen jest bezpieczna. – popatrzyłem na niego, a spokój w jego oczach sprawił, że rozluźniłem się dość, by mógł mnie uwolnić. Z wewnętrzną radością patrzyłem jak samochód odjeżdża z nim zakutym w kajdanki.

***

Karen

Powoli otworzyłam oczy. Zobaczyłam biały sufit i lampę. Popatrzyłam dookoła. Niebieskie ściany, biała pościel, małe, białe biurko w rogu, a naprzeciw łóżka, w którym leżałam drzwi z ciemnego drewna z małą prostokątną szybką. Przy biurku, patrząc w okno stał mój brat, natomiast na krześle koło łóżka siedział…mój Max. Trzymał mnie za rękę. Wpatrywał się we mnie z troską, miłością i wyczekiwaniem. Zauważył, że się ocknęłam i uśmiechnął się szeroko. Odwzajemniłam gest i od razu skrzywiłam się. Ból przeszył mój policzek. Zacisnęłam powieki i poruszyłam się nieznacznie.

-Karen…- troskliwy szept Max’a rozbił ciszę w sali. Nagle przypomniało mi się.

-Luke…- wychrypiałam.- Luke, co z nim???

-Operują go. Dostał kulkę, pięć centymetrów w prawo i byłoby po wszystkim. Lekarze mówią, że przeżyje, ale będzie się musiał oszczędzać.- Chris stanął za Max’em i również popatrzył na mnie z troską.

-Przecież sporty ekstremalne to jego życie. Nie był w stanie przeżyć wakacji bez wspinaczki po górach.- jęknęłam.

-No to nasz staruszek będzie musiał zmienić trochę tradycję.- brat posłał mi lekki uśmiech.

-A Louis???- zapytałam po chwili.

-Dupek??? Odsiedzi swoje…- Max nie ukrywał satysfakcji. Uśmiechnęłam się lekko.

-A, co ze mną???

-Będzie dobrze. Jesteś osłabiona, straciłaś sporo krwi. Szczerze??? Nigdy nie widziałem cię w tak złym stanie.- w jego oczach pojawił się smutek.

-Hej. Już jest ok.- wtedy właśnie do sali wpadli moi rodzice, Jessica i Kevin.

-Boże mój przenajświętszy. Karen słońce jak się czujesz???- mama wpadała w lekką histerię.

-Już mi lepiej.

-Dobrze mieć cię znów z powrotem.- Kevin nachylił się i pocałował mnie w czoło. Tęskniłam za nim. Za wszystkimi.

-Laska, potrzebny ci będzie makijaż, kiecka, klub w mieście i jakiś przystojniak.- Jessica przytachała sobie drugie krzesło i zajęła miejsce naprzeciwko Max’a, po drugiej stronie łóżka.

-Ej siostra. Nie psuj mi reputacji!!!

-Oj przepraszam, drogi bracie, ale pasemka są już przereklamowane.- Jessica poruszyła brwiami.

-Oh przepraszam droga siostro, ale to nie pasemka. To efekt porannego joggingu, kiedy to wyrabiam mięśnie. Wtedy słońce jest najlepsze i wypala kolor moich włosów, tworząc artystyczny chaos.- Max odpłacił się tym samym gestem. I wszyscy wybuchli śmiechem.

 ****

Rok później.

-Masz wszystko???- Kevin przyniósł ostatnią walizkę i podał Max’owi, który wcisnął ją do 
bagażnika.

-Tak mam wszystko. Nie martw się.

-Oooooo będę tęsknić.- Jessica mało mnie nie udusiła.- Ale dziękuję, że uwalniasz mnie od mojego 
kochanego brata.- zaśmiałyśmy się.

-Bardzo śmieszne.- Max objął mnie ramieniem.

-Kochani!!!- rodzice biegli w naszą stronę.- Tylko uważajcie na siebie. I pamiętaj o kremie z filtrem.- mama pogłaskała mnie po głowie.

-Mamo. Nie jestem już małą dziewczynką.

-Wiem. Wyjeżdżasz z chłopakiem… a ja głupia zastanawiam się czy dobrze robię puszczając cię samą. Ugh jestem starą, przeterminowaną, zamartwiającą się matką.

-Tylko pamiętaj kolego, masz być grzeczny.- tata zwrócił się do Max’a.

-Tato!- popatrzyłam na niego z oburzeniem. Max zaśmiał się pod nosem.

-Spokojnie panie Murphy. Nie skrzywdzę jej.- pocałował mnie w czoło.

-Heeeeej. A ze starym wujkiem się nie pożegnasz???- zza rogu wyłonił się Luke.

-Luke… miałam zadzwonić.- przytuliłam go.

-Dzwonić??? Dzwonić?! Powinnaś się przyczołgać do mnie i dać buzi na do widzenia.

-Przepraszam. Ale mamy samolot za pół godziny i niestety z bólem serca musiałam coś sobie odpuścić. Ale mimo to, coś czułam, że tak czy siak przyjedziesz.- zaśmialiśmy się. Potem Luke jeszcze raz mnie przytulił, a następnie przeniósł się na Max’a.

-Chłopie. Dbaj o nią. Ta mała jest dla mnie jak córka. Jeśli stanie jej się coś złego, to pocharatam ci tą piękną buźkę.- powiedział z poważną miną, a później uśmiechnął się szeroko i wszyscy buchnęli śmiechem. Luke uściskał mocno Max’a. Chłopak mu się odwdzięczył.

-Tylko pamiętajcie żeby dzwonić.- Jessica jeszcze raz nas ścisnęła.

-Dobra skarbie. Zbieramy się, bo nam samolot odleci.- Max pocałował mnie we włosy i pożegnał się ze wszystkimi, po czym usiadł za kierownicą czarnego Shevroleta Camaro. Postąpiłam jak on i wyściskałam wszystkich, po czym zajęłam miejsce pasażera.

-No, więc??? Gotowa???- Max włożył kluczyki do stacyjki.

-Z tobą??? Zawsze.- pocałowałam go. Odwzajemnił się tym samym. I ruszyliśmy.

****

Siedząc w samolocie myślałam.

„Tak to się wszystko potoczyło. Przeprowadziłam się do San Diego, zaczęłam nowa szkołę, poznałam ludzi, zakochałam się…

Max. Mój kochany… przystojny, odważny, męski, silny… a z drugiej strony delikatny i opiekuńczy. Był ze mną zawsze. Nie poddawał się, kiedy nie byłam pewna związku. Walczył o mnie. Potem traktował mnie jak księżniczkę. Zastanawiałam się, czy na niego zasługuję i czy ja jestem odpowiednia dla niego… Ale teraz już nie mam wątpliwości. Jestem z nim szczęśliwa i to Max West jest moim życiem.

Poznałam też Jessic’ę. Siostrę Max’a. Zwariowana i szalona przyjaciółka, która wie, czego ci trzeba i kiedy przynieść butelkę wina. Zawsze potrafiła pocieszyć i porządnie mnie ochrzanić za jakąś głupotę.  Kocham ją jak siostrę.

Była też Kate. Szkolna diva. Miałam z nią zatarcia, ale mimo to uważam, że bez tych sporów nie byłoby tak ciekawie.

Zespół Max’a to chłopaki w dechę. Tworzą super drużynę. Jak bracia. Robią zajebiste imprezy, ale potrafią też nieźle dokopać. Jakimś cudem w ich naturze leżą też romantyczne kolacje. Świetni są. Uwielbiam ich.

No i oczywiście moja rodzinka. Mama- przyjaciółka, opiekunka. Tata- najlepszy szofer świata, obrońca. Chris- brat, wkurzający, ale kochany. Luke- wujek, szaleniec, pomocnik. No i Kevin- taki, drugi brat. Był ze mną od pieluchy, przez podstawówkę i gimnazjum, aż do teraz.

Pani Sophia, czyli babcia Max’a i Jessic’i. Silna kobieta. Dużo przeżyła, ale nigdy się nie poddała. Zawsze walczyła i dbała o to by jej rodzinie było dobrze. Jest moim wzorem.”

****

Teraz wyjeżdżam. Max i ja zbieraliśmy pieniądze i w końcu się udało. Czekają nas trzy miesięczne wakacje w Rio de Janerio. We dwoje.

Potem studia i dorosłe życie.

Czy wrócimy do San Diego? Czy będziemy chodzić do collage’u gdzie indziej? Czy nasze życie w końcu będzie poukładane? Czy nasz związek przetrwa każdą chwilę próby?  Czy będziemy szczęśliwi?

To się okaże…


środa, 27 sierpnia 2014

Coś jest nie tak ... ;/

Witajcie :*

Przepraszam bardzo za brak odzewu z mojej strony, ale coś jest ze mną nie tak ;/ Jestem w trakcie pisania Epilogu lecz nie idzie mi to za dobrze :( Miałam nadrobić u Was zaległości, zbierałam się i zbierałam i nic z tego nie wyszło :( Jeszcze do tego małe problemy rodzinne...Przepraszam, ale zawieszam bloga. Oczywiście opublikuję ostatni rozdział. Mimo to wątpię, że w ciągu roku szkolnego zobaczycie u mnie jakąś informację. Chyba, że będę miała chwilę wolnego i weny to wtedy dam znać. Proszę o zrozumienie, ale jeśli zerwiecie ze mną kontakt, nie będę zdziwiona :/ Nowy wpis pojawi się na pewno w tym tygodniu, być może nawet jutro, jak dam radę. Podam Wam link do mojego drugiego bloga, na którym znajdziecie prolog i parę informacji, jeśli będzie mieć ochotę zajrzyjcie... Wybaczcie :( Będę tęsknić :* :(

Ściskam mocno :* <3 :(

niedziela, 13 lipca 2014

XXIX. Strzał.

Dzieeeń dobry!!! Witajcie :) Tak jak obiecałam dziś dodaje nowy, przedostatni rozdział. Wiem, że to koniec tygodnia, ale nie chciałam robić tego wcześniej. Przepraszam :* Mam nadzieję, że post się spodoba- chyba wyszłam trochę z wprawy xD No to miłego czytania :3

--------------------

~Max~

Wpadłem do domu państwa Murphy z wielkim hukiem. Wolną ręką przytrzymałem się ściany żeby nie upaść na zakręcie. Niewiele myśląc wbiegłem do kuchni, gdzie siedziała Pani Sara. Wpadłem do pomieszczenia potykając się o własne nogi i zawisłem na futrynie w jednej ręce trzymając znalezione okulary. Mama mojego skarba gwałtownie podniosła głowę z rąk i spojrzała na mnie wzrokiem, co najmniej przestraszonego królika, którego gonił głodny wilk.

-Boże, co się stało?- zapytał wstając z krzesła.

-Znalazłem…to.- odpowiedziałem dysząc  i pokazałem jej okulary Karen. Kobieta zakryła usta dłonią i zaczęła wpatrywać w przedmiot, jakby chciała go pochłonąć wzrokiem.

-Przecież…przecież…to są…- zaczęła się jąkać.

-…Okulary Karen.- dokończyłem za nią.  Nagle jakby otrzeźwiała.

-Gdzie je znalazłeś?- rzuciła pytanie i zaczęła chodzić po kuchni. Najpierw zgarnęła kubek do zlewu, potem zdjęła wełniany sweter i zaczęła szukać czegoś w torebce.

-Przed parkiem.- odpowiedziałem patrząc na jej poczynania. Nagle odwróciła się do mnie z kluczami od samochodu w ręku.

-Jedziemy.- rzuciła krótko, minęła mnie i skierowała się w stronę wyjścia. Ruszyłem za nią.

Poszliśmy za dom, do garażu. Pan Dave wraz z bratem szukali … Karen po okolicach i garaż stał pusty. No nie do końca. W głębi stał mały, czerwony fiat. Podążyliśmy w jego stronę. Pani Sara usiadła za kierownicą, ja zająłem miejsce pasażera. Kluczyki w stacyjkę i… że tak powiem brzydko- dupa. Samochód nie chciał zapalić, prawdopodobnie, dlatego że nie był dawno używany i akumulator odmówił posłuszeństwa. Pani Sara wpadła w furię przeplataną ze smutkiem. Zaczęła bić pięściami w kierownicę, po czym położyła na niej ręce i ścisnęła czarne koło.  Popatrzyłem na nią i lekko ująłem jedną z jej dłoni. Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez.

-Spokojnie.- szepnąłem patrząc na nią.- Damy radę.

-Jak?- wykrztusiła.- Przecież masz samochód w naprawie.

-Wiem. Ale mam przyjaciół.- powiedziałem wyciągając telefon z kieszeni spodni.

                                                                             ***

Ocknęłam się po raz kolejny. Facet bił mnie do nieprzytomności. Czułam zaschniętą krew na twarzy, która płynęła z łuku brwiowego, wargi, policzka i nosa. Bolało mnie oko i szczęka. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu obrzydliwego starucha, żeby splunąć mu na twarz, ale nigdzie go nie było. Nagle dostrzegłam strumyk światła wpadający do pomieszczenia. Podążyłam wzrokiem do jego źródła i zobaczyłam uchylone drzwi. Zaczęłam się wyrywać, ale wciąż byłam związana. Byłam na skraju wbicia sobie węzłów do krwi, kiedy usłyszałam rozmowę. Słów nie rozumiałam, ale głosy były mi skądś znane. Jeden na pewno należał do czterdziestoletniego dupka, natomiast drugi…zaraz zaraz. Oczy rozszerzyły mi się z niedowierzania.

-Louis.- szepnęłam.- Louis!!! Louis, pomóż!!! Pomóż mi!!! Błagam!!! Louis!!!- znalazł mnie i wcale nie wydawało mi się dziwne, że spokojnie rozmawia sobie z człowiekiem, który mnie więzi.

Kiedy usłyszeli mój głos przestali prowadzić rozmowę i zobaczyłam jak cień zbliża się w moim kierunku. Drzwi otworzyły się, a moim oczom ukazał się zarys postaci od tyłu oświetlanej światłem lampy. Spojrzałam na twarz. Człowiek zaczął się zbliżać. W momencie, kiedy twarz oświetliło światło żarówki wiszącej nade mną rozpoznałam rysy i blond włosy. Ukucnął przede mną.

-Louis.- kolejny szept wypłynął z moich ust, a do oczu wpłynęły łzy. Chłopak uśmiechnął się lekko i pogłaskał mnie po policzku, po czym spojrzał na mnie…tak jakoś inaczej. Sięgnął ręką z siebie, gdzie stał ten cham. Louis wziął od niego szmatkę i zaczął wycierać krew na moim czole. Spojrzał na mnie i wstał. 

-Pilnuj żeby nikt się tu nie dostał. Inaczej…zabij.- powiedział do czterdziestolatka stojącego zanim. Mężczyzna kiwnął głową, a ja nie wiedziałam czy płakać czy się śmiać.

-Co?!?!?!- krzyknęłam tylko patrząc na Louis’a, który jeszcze kilka sekund temu był moją nadzieją. Blondyn spojrzał na mnie i jego usta wygięły się w uśmiechu. Znowu ukucnął i spojrzał mi głęboko w oczy.

-Królewno…pomyśl.- ujął mnie pod brodę. Słowo „królewna” sprawiło, że wszystko rozumiałam. Przed oczami zaczęły mi- jak na filmie- przelatywać obrazy. Na początku naszego związku Louis powiedział, że jestem jego królewną, a nasz związek to królestwo. Kiedy zerwaliśmy, tak jakby wyjechałam z królestwa. Teraz zostałam porwana, a nieznany mi mężczyzna, pytał się czy wrócę do starego królestwa…

-To ty.- wycedziłam przez zęby.- Ty mnie porwałeś. Ty..ty sukinsynie!!!- przeżerałam go wzrokiem pełnym mordu.

-A-a-aaa.- pokiwał mi palcem przed twarzą.- Język proszę. I dla sprostowania- nie ja cię porwałem. Tylko Marcel. I…pamiętaj nie krzycz, bo jeśli ktoś cię znajdzie…

-Przepłaci życiem. Wiem!- dokończyłam za niego.

-Hyhyhy.- zaśmiał się nie otwierając ust.- To dobrze.

-Dlaczego?- zapytałam wpatrując się w jego niebieskie tęczówki. I nagle przypomniał mi się Max…Mój Max…-Dlaczego to zrobiłeś?- blondyn wstał i zaczął wolno chodzić w tą i z powrotem.

-Wiesz, po naszym spotkaniu w kawiarence, naprawdę chciałem żebyś była szczęśliwa. Pojechałem do domu, zacząłem się pakować na wyjazd i już prawie sobie odpuściłem. Kiedy to naszły mnie pewne myśli. Uświadomiłem sobie, że nigdy nie będę kochał żadnej dziewczyny tak jak kochałem ciebie. I dlaczego niby ty masz być szczęśliwa z chłopakiem, podczas kiedy ja będę cierpieć w samotności, albo z jakąś dupą obok? Dlaczego kiedy ja będę siedział smutny patrząc w okno i myśląc o tobie, ty i cała reszta będziecie prowadzić szczęśliwe i długie życie? W końcu postanowiłem coś z tym zrobić i…

-I nie wpadłeś na nic lepszego jak mnie porwać ?!?!?- zapytałam z ironią.

-No właśnie nie! Przeanalizowałem wiele możliwości i to był najlepszy pomysł. Ale…haha nie przypuszczałem, że od razu nie załapiesz gadki z „królestwem”.

-Wiesz, dawno dałam sobie z tobą spokój. Już dawno zapomniałam o wszystkim, co nas łączyło. Nie rozumiem jak można tego nie rozumieć.

-Karen…przecież ja cię tylko kocham.- ukucnął.

-Nie!- wychyliłam się w jego stronę i zaczęłam mówić przez zęby.- Nie kochasz mnie. Ja to wiem i ty to wiesz.-łzy płynęły wolno, jedna za drugą.- Masz tylko nieskończone poczucie posiadania wszystkiego. Włącznie ze mną. Nigdy nie mogłeś niczego stracić, bo wyszłoby na to, że jesteś chamem i nie potrafiłeś zadbać o niektóre rzeczy. A jeśli naprawdę mnie kochasz, to ta miłość jest chora. Ssie.- wymierzył mi policzek. Zamknęłam oczy i zdusiłam krzyk.

-Nie warz się tak mówić. Nigdy więcej.- wstał i zwrócił się do współporywacza.- Pilnuj jej.- w odpowiedzi otrzymał złowieszczy uśmiech i kiwnięcie głową. Nagle Louis wskazał na niego palcem i przyjął twardy wyraz twarzy.- Ale łapy przy sobie.- i wyszedł, a zaraz za nim, Marcel. Oparłam się o ścianę i modliłam się, żeby tylko nikt mnie nie znalazł.

                                                                            ***
~Max~

Nathan zatrzymał samochód przed posterunkiem.

-Stary dzięki. Mam u ciebie ogromny dług.- złapałem go za ramię siedząc na tylnym siedzeniu. Z przodu siedział pani Sara.

-Daj spokój. Mi też zależy na znalezieniu Karen. Idźcie już, powodzenia.

-Dzięki.- razem z panią Murphy wysiedliśmy z auta i skierowaliśmy się w stronę drzwi. Puściłem ją pierwszą. 
Zgrabnie pokonała schody i pchnęła stare, drewniane drzwi. Uderzyła w nas fala chłodnego powietrza.
Komisariat wyglądał jak… komisariat. Dwie osoby na ławkach pod oknami, pani na „recepcji” , policjant prowadzący skutego faceta, który wyglądał jakby wylali na niego cztery litry atramentu, a potem przepuścili przez czterdziestometrowy dziurkacz i tego typu podobne sytuacje.

-Poczekaj tu chwilę.- mama Karen odwróciła się w moja stronę, kiedy tylko przekroczyliśmy próg.- Nie wiadomo czy nas wpuszczą. Załatwię to.- i odeszła.

Miałem wrażenie jakby to trwało wieki. Rozmowa dłużyła się niemiłosiernie. W końcu po męczarniach czekania, zaproszono nas do gabinetu komendanta Swan’a. Weszliśmy przez czarne drzwi i naszym oczom ukazała się Pani Lilianna siedząca przy biurku naprzeciw mężczyzny ubranego w niebieski mundur. Przy oknie ze skrzyżowanymi rękami stał Chris.

-Dzień dobry komendancie. Jestem mamą Karen Murphy. To jest Max.

-Witam. Co was do mnie sprowadza?- mężczyzna wstał, obszedł biurko i stanął przed nami. Miał na oko po czterdziestce, kruczo czarne włosy z prześwitującymi siwymi włoskami, tego samego koloru wąsy i głębokie brązowe oczy, które sprawiały, że chciałeś mu powiedzieć wszystko, co ci w duszy gra.

-Mamy coś, co może pomóc w odnalezieniu Karen.- pokazałem mu okulary. Komendant podniósł brwi.

-To jej?- zapytał. W odpowiedzi kiwnąłem twierdząco głową.- Kiedy ostatnio je miała na sobie?

-Pamiętam, że wychodziła w nich z domu. Wtedy ostatni raz ją widziałam.- głos pani Sary się załamał.

-Kiedy to było? Pamięta pani datę?- kobieta pokręciła przecząco głową. Wyciągnąłem telefon z kieszeni.

- 5. czerwca godz. 16:00. Poniedziałek. Ostatni raz rozmawiałem z Karen. Mieliśmy się spotkać „za dziesięć minut” ale nie przyszła. Pomyślałem, że miała nagły wypadek w pracy, więc wysłałem SMSa, że muszę już lecieć i że zobaczymy się potem.- pokazałem połączenie komendantowi.

-Dobrze. Gdzie je znalazłeś?- kolejne pytanie padło z ust mundurowego.

-Przed wejściem do parku.

-Dobrze. Chodźmy. Sprawdzimy nagrania z kamer.- wszyscy opuściliśmy pokój, przeszliśmy długim korytarzem i zatrzymaliśmy się przed kolejnymi czarnymi drzwiami. Okazało się, że może wejść tylko jedna osoba.

Ustąpiłem Pani Murphy. Jednak byłem wściekły, że nie mogłem, zobaczyć tego nagrania. Usiadłem na krześle obok Chris’a niedaleko pokoju. Ciocia Karen chodziła w te i z powrotem przed drzwiami. Spojrzałem na chłopaka. Wzrok miał wbity w przestrzeń.

-Tęsknisz za nią.- powiedziałem.

-Jak cholera.- nawet na mnie nie spojrzał.- Czasami jej dokuczam, czasami mam jej dość, ale to moja siostra. Moja młodsza siostrzyczka, którą muszę chronić. A teraz nie wiem gdzie jest i nie mogę nic zrobić…- uśmiechnąłem się smutno do podłogi.

-Wiem, co czujesz stary. Wiem, co czujesz…- pochyliłem się do przodu, oparłem łokcie na kolanach i splotłem dłonie przed sobą.

-Musiałeś się nieźle wkurzyć.- na początku nie złapałem, o co mu chodziło. Dlatego spojrzałem na niego marszcząc brwi.- No dlatego, że nie wpuścili cię, żeby zobaczyć to nagranie.

-Tak trochę.- odpowiedziałem, a w środku gotowałem się ze złości.

Po paru minutach czekania, drzwi pomieszczenia otworzyły się, a mój świat się zawalił. Okazało się, że porywacz nie był widoczny. Fakt faktem, że maski nie miał (czy tylko mi na usta pcha się słowo:  idiota?) ale trzeba będzie poczekać na komputerowe analizy.

                                                                         ***

Nie mogłam w to uwierzyć.” Jak mogłam być tak głupia, żeby zaufać temu dupkowi? Naraziłam siebie, a co gorsza bliskich…” Rozmyślałam tak, kiedy przy zakratowanym okienku (jeśli nie wspomniałam o nim wcześniej to przepraszam- przyp. autorki) usłyszałam szept.

-Karen? Karen jesteś tu?- nie od razu, ale głos rozpoznałam.

-Luke?- popatrzyłam w stronę źródła głosu. To była prawda. W okienku schylając się siedział mój wujek.- Luke. Co ty tu robisz?

-Zadajesz głupie pytania.- szepnął i kilkoma kopniakami pozbył się krat w oknie.

-Luke nie.- mężczyzna zmieścił się o dziwo i robiąc przewrót stanął przede mną.

-Boże jak ty wyglądasz. Chodź zabiorę cię stąd.- schylił się, żeby rozwiązać supły.

-Luke nie. Proszę zostaw. Luke…- patrzyłam na niego przerażona.

-Spokojnie mała. Zaraz się stąd wydostaniemy.

-Luke ty nie rozumiesz…

-Wszyscy się o ciebie martwią.

-Luke oni cię…- i wtedy usłyszałam sfrustrowany głos czterdziestoletniego porywacza.

-A ty co tu robisz ?!- Luke wstał szybko i chciał wymierzyć cios, kiedy Marcel podniósł wyprostowaną rękę, w której trzymał broń i nacisnął spust. Od ścian odbił się dźwięk wystrzału.

-Nieeee!!!!!!!!!!!!!!!!- krzyknęłam, widząc jak ciało wujka robi obrót i pada na zimną podłogę.- Nieee-e-e !!!!- łzy leciały strumieniami.

Jak za mgłą usłyszałam otwarcie drzwi, krzyki „Rzuć broń” i zobaczyłam policjanta z karabinem. Łzy zasłaniały prawie wszystko. Jednak przed oczami wciąż miałam ciało wujka, leżące w małej kałuży krwi.

...

*mam ochotę udusić, co poniektórych za zbyt szybkie rozgryzienie, kto mógł porwać Karen :D

środa, 2 lipca 2014

I'm Back !!!!! :D

Moje kochane !!! Powracam :*

Już po zakończeniu roku. Świadectwa w domu, ochrzan od rodziców zaliczony i można wrócić na bloga !!! :D Strasznie się cieszę :D Stęskniłam się za Wami :* <3

Nowy rozdział powinien pojawić się w przyszłym tygodniu. Nie chcę publikować go wcześniej, bo obrałam sobie, że na dzień dobry muszę dobrze wypaść :) Będzie to przedostatni rozdział (przepraszam) :* Ostatni będzie dłuższy :)

Na nadrobienie zaległości u Was mam dwa miesiące i zrobię wszystko żeby skończyć jak najwcześniej. Nie zaglądałam do Was długi czas i trochę się boję tego co tam zobaczę...Boziu będzie "kupa" roboty xD Jeśli będę miała jakąś prośbę to skorzystam z kontaktu :)

Jak może już wiecie, mam w planach napisanie drugiego bloga i prolog jest już w drodze. Musze tylko skończyć historię Karen, zrobić parę poprawek na 2b (drugim blogu) i za jakiś czas podam Wam link :)

Na tym zakończę :) Wracam na stare śmieci i jestem z tego powodu bardzo happy !!! :D

P.S. A jak tam u Was ??? Jak po zakończeniu roku ??? :)

A tutaj macie naszego Zac'a (na blogu Max) :3
Ach te głębokie, niebieskie oczka i lekki, zniewalający uśmiech <3 *o*

środa, 7 maja 2014

Znikam :(

Moje kochane :* Taka krótka informacja:

Możecie mnie udusić, ale niestety znikam po raz kolejny :( Powód już znacie: szkoła i poprawki, bo inaczej nici z wakacji :'( Zostały nie całe dwa miesiące nauki więc proszę wytrzymajcie !!! :) :* Obiecuję, że w wakacje będę cała dla Was :* Skończę tą historię, zacznę nową (drugi blog) i znowu blogger, kartka papieru, word, kawa i muzyka będą moim drugim światem <3 Jeszcze raz proszę, wytrzymajcie :* 

Ale z drugiej strony, nawet dobrze się złożyło. Potrzymam Was trochę w niepewności i będzie więcej emocji ;) 

Tymczasem trzymajcie za mnie kciuki, bo jak wszystkiego nie ogarnę i nie poprawię, to w wakacje będę całkowicie niedostępna :( Liczę na Was !!! ;3

Kocham Was :* :* :*
Ściskam mocno i żegnam na jakiś czas :*

P.S. Jejuuuuu, ja się chyba zakochałam *-* :D :3 <3 


niedziela, 20 kwietnia 2014

XXVIII. Zaginiona.

Cześć wszystkim !!! :D Strasznie przepraszam za ponad miesięczną nieobecność!!!!!!!!!!!! Powód jest w sumie jeden: szkoła. Oceny, poprawki, zaliczenia, testy, sprawdziany...Wszystko na raz. Nie ogarniam już tego!!! Teraz mam dwa tygodnie wolnego i postaram się dodać chociaż dwa rozdziały. Ale nie chcę niczego obiecać, bo nie wiem, czy się z tego wywiążę. Tak czy owak, dziś daję nowy rozdział. Zaległości u Was postaram się nadrobić w miarę moich możliwości. 

Mam nadzieję, że wybaczycie mi moją nieobecność, ale na prawdę, nie wyrabiam już psychicznie :( No nic, zapraszam na nowy rozdział :*

--------------------

Nagle, drgnęłam, jakby coś we mnie uderzyło. Gwałtownie wciągnęłam wilgotne powietrze. Próbowałam otworzyć oczy, ale coś mi w tym przeszkadzało. Chustka. Związane ręce i nogi uniemożliwiały mi poruszanie się. Zaczęłam się szamotać, co spowodowało zaciśniecie się węzłów na moich nadgarstkach. Syknęłam z bólu. 


Mój oddech był krótki i płytki. Zaschło mi w gardle.

-Pomocy!!! Czy ktoś mnie słyszy?!?! Pomocyyyy!!!- zaczęłam krzyczeć, chodź nie wiedziałam jak głęboko pod ziemią jestem i czy ktoś jest w stanie mnie usłyszeć.

Usłyszałam zgrzytnięcie klucza w zamku, a potem skrzypienie otwieranych drzwi. Odgłos kroków na schodach przyprawiał moje serce o szybsze bicie, ale dawał też cień nadziei. Poczułam jak do moich ust ktoś przykłada zimny szklany okrąg i przychyla naczynie w moją stronę. Pociągnęłam duży łyk zimnej wody i poczułam ulgę. Zakrztusiłam się, więc tajemniczy osobnik odsunął naczynie od moich ust. Jego zimna ręka głaszcząca mój policzek przyprawiła mnie o dreszcze.

-Cicho mała.- szepnął.- Nie krzycz, bo jeśli ktoś cię znajdzie, przepłaci życiem.- poczułam łzę spływającą po zmarzniętym policzku.

                                                                                      ***

~Max~

Bez skrępowania przekroczyłem próg domu i skręciłem w lewo. Znajomy, przytulny salon z kremową kanapą i dwoma fotelami tego samego koloru. Po środku niska ława z drewna różanego, a naprzeciwko długi niski regał z plazmą. Pokonałem kawałek miękkiego bordowego dywanu i wszedłem do kuchni. Przy stole na środku pomieszczenia siedziała pani Sara oplatając rękami kubek z kawą. Wzrok miała nieobecny, wbity w przestrzeń. Po kuchni krzątała się Sam, która kiedy usłyszała dźwięk obejrzała się i posłała mi smutny uśmiech. I wtedy wszystko uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą…

-Dzień dobry. Jakieś wieści???- zapytałem przybity.

-Nie taki dobry.- mama Karen nawet na mnie nie spojrzała.- Nic. Luke i Dave szukają jej w okolicznych miasteczkach, Jessica z Kevinem przeczesują całe San Diego, a Lily z Chris’em właśnie po raz siódmy pojechali na komisariat.- jej głos był słaby i ochrypły, a oczy zaszły łzami. Bez zastanowienia stanąłem obok niej i położyłem rękę na ramieniu przykrytym wełnianym swetrem.

-Znajdziemy ją.- powiedziałem stanowczo i głośno przełknąłem ślinę.- Znajdę cię Karen.- szepnąłem.

                                                                                     ***

Ponownie się ocknęłam i dopiero teraz dotarło do mnie, w jakiej sytuacji się znalazłam. Mam zawiązane oczy, związane ręce i nogi, nie mogę się ruszyć, po wilgotnym powietrzu można stwierdzić, że siedzę w jakiejś pieprzonej piwnicy. W dodatku jakiś facet mi grozi. Bez zastanowienia zaczęłam krzyczeć i szamotać się. Wtedy usłyszałam skrzypienie drzwi i kroki. Jego niezadowolone cmokanie, które zaczęło się nasilać z każdym krokiem, sprawiło, że zaczęłam się ruszać, tak jakbym chciała uciec.

-Śliczna, mówiłem, żebyś nie krzyczała. Chyba nie chcesz mieć czyjegoś życia na sumieniu.- szepnął koło mojego ucha. Odsunęłam głowę w drugą stronę. Wtedy właśnie zorientowałam się, że płaczę.
- Jesteś cudowna. Mógłbym cię tak…- jego wypowiedź przerwałam spluwając mu na twarz. Odpłacił się silnym uderzeniem w twarz. Po policzku spłynęła strużka krwi, mieszając się ze słonymi łzami.

                                                                                    ***
~Max~

Wolnym krokiem pokonywałem chodnik. Musiałem odetchnąć świeżym powietrzem. Jak mogłem na to pozwolić??? Dlaczego wtedy z nią nie poszedłem???Dlaczego sądziłem, że samochód jest ważniejszy??? Co z tego, że umowa wzięłaby w łeb??? Wtedy straciłbym tylko pieniądze, a tak straciłem ją… Karen… Przed oczami stanął mi obraz mojego szczęścia. Uśmiechnięta, promienna, szczęśliwa, wolna...moja śliczność świata. A teraz??? Bóg wie gdzie ona jest. A ja nie mogę nic zrobić. Policja prowadzi dochodzenie, wszyscy znajomi pomagają, a tak czy owak stoimy w miejscu. Zero wiadomości, nikt nic nie ma. Kopnąłem kamień i wbiłem ręce w kieszenie. Dochodziłem do bramy parku, kiedy mijający mnie samochód zatrąbił i zaczął zwalniać.. Popatrzyłem na pasażera, uśmiechał się szczerze. Rick. Za kierownicą siedział Nathan.

-Siema stary. Jak leci???- zapytał jak zwykle pełen entuzjazmu.

-Siema Rick. Cześc Nathan. Jak leci??? Haha!!! Do dupy.- kopnąłem kamień.

-Oho!!! Co jest grane???- entuzjazm powoli znikał z głosu Rick’a.

-Karen zniknęła.- szepnąłem, po raz kolejny kopiąc kamień.

-Jak to zniknęła???- głos chłopaka robił się lekko niecierpliwy z nutką niedowierzania.

-Normalnie. Zniknęła. Nie daje znaku życia od trzech dni.

-Osz ty…- przetarł ręką twarz.- Stary, to może my ci pomożemy jakoś???

-Dzięki, ale nie jestem jakoś szczególnie przekonany, żebyście coś zdziałali.

-Tak czy siak pomożemy.- uśmiechnąłem się do nich smutno.

-Dzięki chłopaki. Wiedziałem, że mogę na was liczyć.

-Spoko luz. Spadamy. Trzymaj się. Jak coś znajdziemy, damy znać.- kiwnąłem głową. Odjechali.

Przystanąłem przy wejściu do parku i rozejrzałem się po okolicy. Lato pełną piersią. Centrum miasta tętniło życiem. Wesołe, śmiejące się dzieciaki, zakochane pary, rodziny z maluchami w wózkach. Nagle coś błysnęło. Przymrużyłem oczy i spojrzałem w stronę źródła światła. Coś błyskało w trawie. Powoli podszedłem do przedmiotu, podniosłem go i zamarłem. Okulary przeciwsłoneczne. Mało tego!!! Znajome mi okulary. Jedne jedyne, jakie dotąd widziałem. Czarne ze złotymi kamykami. Okulary Karen, które dałem jej po powrocie z weekendowego wyjazdu.

                                                                                   ***

Gwałtownie wciągnęłam powietrze i usiadłam prosto. Oczy mnie szczypały, podobnie jak rozcięta warga. Drżałam z zimna, w końcu miałam na sobie luźną bluzkę na ramiączka i krótkie spodenki. Strużki krwi płynęły z łuku brwiowego, warki i policzka, sznury wrzynały się w nadgarstki i kostki. Wilgoć z powietrza zaczęła wsiąkać w ubranie. Rozpuszczone włosy nieprzyjemnie łaskotały mnie w twarz. Sytuacja powtórzyła się: zgrzytnięcie klucza, skrzypnięcie drzwi, kroki na schodach, zimne naczynie przy moich ustach. Ten porąbaniec, który mnie więził zaśmiał się głęboko i zdarł chustkę z moich oczu. Materiał gwałtownie potarł moją skórę, powodując szczypiące podrażnienie. Przymrużyłam oczy, zanim obraz się nie wyostrzył. Rozejrzałam się. Miałam rację. Siedziałam oparta o ścianę na podłodze w piwnicy. Słupy ciągnęły się od podłogi do sufitu. Jeśli można to tak nazwać. Parę pudeł po lewej stronie oplątanych pajęczynami, stary stół i meble w takim samym stanie i jeszcze parę innym, zbędnych rzeczy. Istny raj. Całość rozświetlała jedna, mała żarówka wisząca nade mną. Nagle przed moja twarzą pojawiła się głowa mężczyzny, który (proszę czytać z sarkazmem) traktował mnie bardzo delikatnie i uprzejmie. Uśmiechnął się szeroko, ale w uśmiechu nie było nawet maleńkiego cienia życzliwości. Z resztą, czemu się dziwić???

-No maleńka.- pogłaskał mnie po policzku wierzchem dłoni. Szybko oddychałam buzią, zaciskając zęby i krzywiąc się z obrzydzenia. Facet miał około czterdziestki, łysy, z tatuażami, usta miał wilgotne od śliny, nie miał jednego zęba. Jyyl…- To jak będzie??? Wrócisz do starego królestwa, czy nie???- kucał przede mną. 
Ciągle zadawał to pytanie. Problem tylko, że…

-O, co ci człowieku chodzi do cholery?!?!?- wysyczałam, przez zęby. Złapał mnie pod brodą, ściskając policzki.

-Nie mów, że nie wiesz.- nastała chwila ciszy.-Hmm. Ty na prawdę nie wiesz.- puścił mnie i wstał.- Spróbuj sobie przypomnieć, to wtedy cię wypuścimy. A teraz dam ci karę, za twoją słabą pamięć.- powiedział, zamachnął się ręką i po raz kolejny uderzył mnie w twarz.

Mocne uderzenie sprawiło, że moja głowa gwałtownie odchyliła się w prawą stronę. Poczułam kwaśny smak krwi w ustach, więc splunęłam.


C.D.N

poniedziałek, 17 marca 2014

XXVII. „…i zapadła ciemność.”

Hej Wam !!! Przepraszam za długą nieobecność :* Mam teraz rekolekcje, w czwartek wycieczkę a w piątek Dzień Wiosny, więc postaram się nadrobić zaległości :) Poniżej macie nowy rozdzialik :) Całuski :***

--------------------

Obudziłam się wcześnie rano. Słońce dopiero wschodziło. Powoli otworzyłam powieki. Leżałam przodem do drzwi balkonowych, przykryta kołdrą po pachy. Miękka pościel łaskotała moje nagie ciało. Duży i szczery uśmiech pojawił się na mojej twarzy, kiedy przypomniałam sobie zdarzenia z nocy. Max, ta delikatność, bliskość, jego zdecydowanie i pewność. Nie wspomnę już o silnych ramionach, w których czułam się bezpiecznie…cudowne uczucie. Zamknęłam oczy, żeby wszystko wróciło z dokładnymi szczegółami. Zastanawiałam się, czy Max wciąż tu jest, czy zwiał… żeby sprawdzić, ruszyłam się tak, jakbym dopiero się obudziła i niby to, przez czysty przypadek dotknęłam stopą jego uda. On też się poruszył, a już po chwili przytulał mnie od tyłu, obejmując jedną ręką, która spoczęła na moim brzuchu. Oparł brodę o moje ramie i przyległ do pleców.

-Cześć, śliczna.- szepnął mi wprost do ucha, co wywołało u mnie miłe dreszcze. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

-Cześć panie ładny.- odpowiedziałam.

-Teraz już wiem, dlaczego w szkole tak się ucieszyłaś.- zamruczał mi do ucha, a ja wybuchałam nagłym i głośnym śmiechem. Sama nie wiem, dlaczego… Radość rozpierała mnie od środka, a w żołądku czułam miłe łaskotanie.- Powiedziałem coś nie tak???

-Nie.- wykrztusiłam robiąc przerwę w śmianiu się.

-To, dlaczego się śmiejesz???- poczułam jak się uśmiecha.

-Śmieję się, bo jestem szczęśliwa.- powiedziałam, odwróciłam głowę, ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam. Przekręcił się tak, że znalazł się nade mną. Całowaliśmy się, kiedy w całym domu pogrążonym w ciszy, rozległo się trzaśnięcie drzwiami. Oderwaliśmy się od siebie, po czym spojrzeliśmy na zegarek stojący na szafce nocnej.- To Chris. Wrócił od kumpla. Rodzice będą za dwie godziny. Swoją drogą niewychowany ten mój braciszek, żeby z samego rana trzaskać drzwiami- Max poruszył brwiami i wpił się w moje usta. Zaśmiałam się cicho.

-Byłaś cudowna.- mruknął potrącając swoim nosem o mój.

-To samo mogę powiedzieć o tobie.- popatrzyłam mu w oczy. Tańczyły w nich wesołe iskierki.

-Co robimy ze szkołą???- powrócił na miejsce obok mnie i wodził opuszkami palców po moim ciele.

-Mmmm nie mam na nią ochoty. Zróbmy sobie wolne.- uśmiechnęłam się do niego szeroko.

-Jak chcesz. Tylko nie miej potem pretensji, że o czymś nie wiesz.- przekręciłam się na bok i przyciągnęłam. Poczułam jak chłopak wstaje, odwróciłam się i zobaczyłam jak zapina spodnie.- Wsiąkł mi pasek.- powiedział, schylając się w poszukiwaniu zguby. Bez namysłu sięgnęłam na podłogę po mojej stronie i tak jak myślałam:

-Znalazłam.- powiedziałam, a Max uśmiechnął się szeroko. Oparł się jedna ręką o łóżko, drugą sięgnął po pasek. Potem opuścił pokój.

Popatrzyłam w stronę okna i po krótkim namyśle wstałam. Zarzuciłam na siebie szlafrok i wyszłam na balkon. Uderzyła we mnie fala chłodnego powietrza. Oparłam się o poręcz i spojrzałam na trawnik od podwórka, pokryty poranną rosą. Odetchnęłam świeżym, jeszcze nocnym powietrzem. Noc była…idealna. Przeszliśmy z Max’em na kolejny poziom w naszym związku, a wszystko jest w, jak najlepszym porządku. Po paru chwilach rozmyślania nad wszystkim po kolei, wróciłam do pokoju, ubrałam się w koronkową białą bieliznę, zwiewną białą sukienkę w czarne groszki, a włosy związałam w luźnego kłosa na bok. Zeszłam na dół i skierowałam się do kuchni, skąd dochodziły smakowite zapachy. Kiedy tylko przekroczyłam próg, przy kuchni zobaczyłam Max’a w samych spodniach. Przyprawiał jajecznicę.

-Max to, że jesteśmy w moim domu po upojnej wspólnej nocy, z bratem, który właśnie gnije w swoim pokoju, nie znaczy, że obnażanie się jest zwyczajne.- uśmiechnęłam się, po raz któryś studiując jego klatkę piersiową i umięśniony brzuch, czyli tzw. kaloryferek :)

-Wiem, wiem. Ale…- przerwałam mu.

-Zaraz znajdę ci jakiś podkoszulek.- powiedziałam i pobiegłam do łazienki. Może mój wspaniałomyślny brat, zostawił tam jakiś T-shirt. Przekopałam każdą stertę ubrań, ale nie znalazłam nic przyzwoitego. No dobra, trzeba poszukać pomocy. Skierowałam się do pokoju brata i cicho zapukałam. Otworzył po krótkim czasie. Kiedy zobaczył, że za progiem stoję ja, podniósł brwi, po czym zmarszczył je i nie dając mi dojść do słowa, wskazał palcem moją osobę.

-Tyyyy. Czekaj, czekaj…Przed domem stoi samochód Max’a, wczoraj byliście na kolacji, daję sobie rękę uciąć, że był w garniturze, a to oznacza, że miał na sobie koszulę…analizując to wszystko, przychodzisz tutaj prosząc mnie o podkoszulek, a jeśli nie to jestem ciemnym człowiekiem.- podniosłam brwi i uśmiechnęłam się lekko.

-Skąd ty…

-Intuicja i czysta logika.- puścił mi oczko.- Poczekaj chwilę.- wykonałam jego polecenie. Po chwili wrócił z szarym podkoszulkiem na ramiączka.- Powinna być dobra.

-Dzięki.- rzuciłam i uśmiechnęłam się nieśmiało. Wycofałam się i wróciłam do kuchni, po czym rzuciłam przedmiotem w Max’a.- Trzymnij.- złapał jedną ręką.

-Dzięki. Z pomidorem czy ogórkiem???- zapytał wyjmując tosty z tostera.

-Pomidor.- udzieliłam odpowiedzi wyjmując z szafki kawę. Mięśnie brzucha i wyrzeźbiona klatka piersiowa były wyraźnie widoczne, dzięki obcisłej szarej koszulce. Dzięki ramiączkom mogłam zerkać kątem oka na mięśnie rąk.

Włączyłam radio i spojrzałam na zegarek, kontrolując czas. Zostało nie całe półtorej godziny. Boziu 7:30…strasznie wcześnie ;D Max właśnie kończył robić tosty jednocześnie smażąc jajecznicę. Kończyłam robić kawę, kiedy chłopak przytulił mnie od tyłu, oplatając mój brzuch.

-Co tam???- zapytałam.

-Mam do ciebie bardzo ważne pytanie…- o-oł. Coś się kroi. Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy.

-Stało się coś???

-W pewnym sensie.

-Maaaax…- zapadła długa cisza.

-Gdzie są talerze???- zapytał, po czym wybuchnął śmiechem. Myślałam, że go uduszę!!! Ja tu zachodzę w głowę, co się kurka stało, a ten sobie żarciki urządza.

-Osz tyyyyy !!!!- sprzedałam mu sójkę w brzuch i zaczęłam się śmiać razem z nim.- Myślałam, że to coś poważnego, a ty sobie kącik żartów urządzasz. Wiesz, co??? Ughhh uduszę cię kiedyś, zobaczysz!!!

-Oj no przepraszam.- pocałował mnie krótko.- To gdzie są te talerze??

-Przecież jak byłam chora, to robiłeś mi obiadki. Już nie pamiętasz???

-Szafka, w której ostatnio je widziałem jest zajęta przez przyprawy, koszyczki i tego typu rzeczy.- a fakt. Robiłyśmy z mamą przemeblowanie (jeśli można to tak nazwać).

-Yyy faktycznie. Pierwsza szafka od okna.

Nakryłam do stołu, a Max postawił na nim gorące, pysznie pachnące i ładnie wyglądające śniadanie. Przez cały czas, jakaś wewnętrzna radość rozsadzała mnie od środka. Nie wiedziałam, że będzie to trwać tak długo. W końcu jestem z Max’em już…prawie pięć miesięcy!!! O kurczę… Poczułam miłe łaskotanie w żołądku. Nagle przypomniało mi się, że w domu jest jeszcze jeden osobnik.

-Dokończ robić kawę, ok???- zwróciłam się do Max’a. Wyszłam z kuchni, weszłam na pierwszy stopień schodów i krzyknęłam.- Chris!!! Jesz z nami ?!?!?!

-Nie dzięki!!! Jadłem u Peter’a!!!- odkrzyknął.

-Ok!- wróciłam do kuchni i na wejściu powiedziałam.- Trzeba będzie się zmyć do ciebie, bo jak moi rodzice nas razem zobaczą w domu, a ty będziesz miał na sobie wyjściowe spodnie i podkoszulek mojego brata, to będziemy się spowiadać.

-Nie ma sprawy.- uśmiechnął się do mnie i wskazał otwarta dłonią na miejsce przy zastawiony stole.- Pani, zapraszam.- zaśmiałam się cicho i zajęłam miejsce.

Śniadanie przebiegło w miłej atmosferze. Śmialiśmy się, opowiadaliśmy różne rzeczy, zwierzaliśmy się sobie, wymienialiśmy wrażenia po ostatniej nocy, karmiliśmy się nawzajem. Po prostu bajka!!! Potem razem zmyliśmy naczynia, ubłagałam Chris’a, żeby nas krył i pojechaliśmy do Max’a. Uwielbiam jego dom, pokój i…ooo!!! Trzeba będzie wypróbować jego łóżko ;) Pani Sophija była cała w skowronkach kiedy mnie ujrzała...Swoją drogą, zaczynałam się martwić. Wyglądała gorzej. Schudła, miała sińce pod oczami i zamglone oczy…Kiedy ją zobaczyłam spoglądając zza rogu, musiałam się uspokoić zanim weszłam do pokoju.

Mimo to, zacisnęłam zęby i porozmawiałam trochę ze staruszką. Potem usunęliśmy się z Max’em do siebie i spędziliśmy miły dzień. Robiliśmy wiele fajnych rzeczy, wiele głupich rzeczy, oglądaliśmy filmy, dostałam kolejną lekcję gry na gitarze, obowiązkowa bitwa na poduszki też była. Około trzynastej poszliśmy do kuchni i wpadliśmy na genialny pomysł, żeby upiec ciasto. Chłopak wyciągnął starą książkę kucharską i wzięliśmy się do pracy. W końcu nie wytrzymałam i Max dostał mąką w twarz. To był dopiero początek. Najpierw poszła połowa mąki, a potem mój wspaniałomyślny chłopak zaczął się zbliżać z łobuzerskim uśmiechem i jajkiem w ręku…

-Max..- powiedziałam wyciągając ręce przed siebie.- Max, daj spokój. Max…- zaczęłam cofać się do tyłu. Chłopak gwałtownie skoczył w moim kierunku.- Max!- rzuciłam się do ucieczki. Ganiał mnie po całym domu, a ja śmiałam się w niebo głosy. W końcu złapał mnie od tyłu za brzuch, podniosłam ugięte nogi, a chłopak zaczął kręcić się w kółko. Mój śmiech niezaprzeczalnie było słychać na obu krańcach kraju. Byłam szczęśliwa jak cholera! Kiedy z powrotem dotykałam nogami ziemi, Max lekko mnie przytulił i szepnął:

-Kocham cię mała.
                                                                         
(…)

~Kilka miesięcy później~

-Będę za dziesięć minut.- powiedziałam i rozłączyłam się. Schowałam telefon do torebki.

Czerwiec. Mmmmm mój ulubiony miesiąc. Nie za zimno, nie za gorąco- perfekcyjnie!! Wracałam właśnie z pracy. Za niecałe trzy tygodnie mamy zakończenie roku i WAKACJE!!!! Planujemy z Max’em dwutygodniowy wypad do Rio de Janerio. Zbieramy kasę od dwóch miesięcy i chyba nasz plan wypali!! Jeej, jak się cieszę. Kilka dni temu zdecydowałam się skrócić włosy i rozjaśnić sobie końcówki. Powiem Wam, że nawet nie źle wyglądałam. Lekki letni wiaterek zafalował moją luźną bluzką na ramiączka. Uwielbiam ten zestaw. Czarne krótkie spodenki, biała bluzka na ramiączka i czarne sandałki na koturnach.

Przechodziłam koło wejścia do parku, kiedy zostałam brutalnie pociągnięta do tyłu, a na głowę wciągnięto mi worek. Okulary dawno spadły na ziemię. Poczułam silne uderzenie w tył głowy i zapadła ciemność…

--------------------

Jakiś taki dziwny wyszedł...nie jestem z tego rozdziału zbytnio zadowolona :/