sobota, 6 września 2014

XXX. EPILOG.

Cześć Skarby moje :* 

Oto ostatni wpis... Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Starałam się napisać go jak na zakończenie przystało. Przepraszam jeszcze raz, że mnie nie będzie, ale jak to pięknie ujęła Danielciax "W końcu jesteśmy tylko ludźmi..." i swoje problemy mamy. 

Na pasku bocznym znajdziecie link do mojego drugiego bloga, gdzie jest parę informacji. Prologu na razie dodawać nie będę.

Także żegnajcie mordki :* Do przyszłych wakacji :* :'(

--------------------

Max

-Mamy ich !!!- zastępca komendanta przeszył korytarz w ekspresowym tempie i wpadł do gabinetu pana Swan’a. Jak wryty popatrzyłem na Chris’a, o tym samym wyrazie twarzy, po czym obaj zerwaliśmy się na równe nogi i pognaliśmy w stronę drzwi. Nie zdążyliśmy pokonać połowy drogi, kiedy drzwi gabinetu otworzyły się ponownie, a drogę przecięli nam komendant z zastępcą.

-Zbieramy się.- Swan zwrócił się do jakiegoś chłopaka na oko starszego ode mnie o jakieś dwa, trzy lata. Po czym spojrzał na idącego obok niego zastępcę.- Wezwij oddział specjalny.- oddział specjalny??? Jezu, gdzie zabrali moją Karen???

- Komendancie??? Czy mogę wiedzieć, o co chodzi???- zapytałem szczerze sfrustrowany.

-Nie teraz młody. Mamy twoją dziewczynę i porywaczy. Nie warzcie się maczać w tym palców.- wskazał na nas i bez słowa odszedł.

Stałem jak wbity w podłogę. Podobnie jak Chris. Popatrzyłem na niego, on na mnie i jednocześnie z naszych ust padło „Chyba sobie żartujesz” i pognaliśmy do drzwi. Bez chwili zastanowienia, nie zważając na nic, wsiedliśmy do samochodu brata Karen, chłopak nacisnął gaz i opuściliśmy teren posterunku.   

***

Karen

Ktoś mnie podniósł. W tle słyszałam krzyki, tłuczenie szkła i strzały. Snułam się na nogach, błędnym wzrokiem szukałam Luke’a. Wywlekli mnie półprzytomną na zewnątrz. Światło dnia uderzyło we mnie jak fala tsunami. W końcu przez cztery dni siedziałam w ciemnej piwnicy. Przed- jak się później okazało- dość sporym domem, którego podziemia były moim więzieniem stała karetka, pięć samochodów osobowych policji i jeden duży van. Nie wiem, dlaczego ale utkwiłam wzrok w jednym, rozmazanym punkcie, wyglądał jak samochód, dopiero podjeżdżał. Drzwi się otworzyły, a dwie osoby wysiadły z pojazdu. Zmrużyłam oczy, żeby wzrok chodź trochę mi się wyostrzył. I poznałam go…to był on..

-Max…- szepnęłam i wyrwałam się policjantom. Na uginających się nogach, zaczęłam iść w jego stronę. On biegiem ruszył w moją. W końcu wpadłam w jego silne ramiona, które nie pozwoliły mi upaść. – Max…- szepnęłam wpatrując się w jego niebieskie tęczówki. Potem straciłam przytomność…

***

Max

Pieprzone korki… staraliśmy się wymijać samochody, żeby tylko nie stracić z oczu wozu komendanta. Na szczęście Chris- co bardzo mnie zaskoczyło- miał podsłuch policji więc bez trudu (poza korkiem) dotarliśmy na miejsce. Akurat wyciągali ją z domu. Na chwilę mnie zatkało, ale potem jakby ktoś dał kopa w głowę, zerwałem się i wyszedłem z samochodu. Chris postąpił tak samo. Spojrzała na mnie, kiedy stałem jedną nogą na zewnątrz. Utkwiła we mnie przymglony wzrok, a z ruchu jej warg wyczytałem moje imię. Zaczęła słaniać się na nogach i podążać w naszą stronę. Puściłem się biegiem przed siebie i po chwili trzymałem mój skarb w ramionach. Karen. Ledwo trzymała się na nogach, trzęsła prawdopodobnie z zimna i przerażenia, miała ranę na policzku i czole, pęknięty łuk brwiowy i wargę. Twarz pokrywały zaschnięte i świeże strugi krwi. Wzrok miała zamglony, oczy przymknięte, oddychała przez buzię- ledwo łapała oddech. Boże, co oni jej zrobili…

-Max…- szepnęła ze łzami w oczach i lekkim uśmiechem. Potem osunęła się, ale nie pozwoliłem jej upaść.

Odgarnąłem jej kosmyk włosów z czoła, przyciągnąłem moje kochanie do siebie, uściskałem mocno i ucałowałem we włosy. Odzyskałem ją. Byłem bliski płaczu. Lekarze z karetki zabrali ją ode mnie nieprzytomną. Patrzyłem za nimi dopóki mojej uwagi nie zwrócili policjanci, wyprowadzający dwóch skutych facetów z tego samego domu. Jeden był łysy, miał na oko po czterdziestce, a drugi mniej więcej w moim wieku. Nie od razu go poznałem, ale jak już doszedłem do tego skąd znam tę facjatę, nogi same poniosły mnie w jego stronę. Po chwili moja pięść uderzała w jego mordę z taką siłą, że chłopczyna zrobił obród i padł na trawnik. Dopadł mnie Chris i przytrzymał moje ręce z tyłu nie pozwalając mi dokończyć dzieła.

-Ty skurwysynie jeden. Żebyś zdechł w pudle.- wysyczałem przez zęby. Policjanci podnieśli go i popchnęli w stronę radiowozu. Wiodłem za nimi wzrokiem pełnym wściekłości i mordu…oddychałem głęboko, żeby choć trochę się uspokoić…

-Luz stary. Już jest ok. Karen jest bezpieczna. – popatrzyłem na niego, a spokój w jego oczach sprawił, że rozluźniłem się dość, by mógł mnie uwolnić. Z wewnętrzną radością patrzyłem jak samochód odjeżdża z nim zakutym w kajdanki.

***

Karen

Powoli otworzyłam oczy. Zobaczyłam biały sufit i lampę. Popatrzyłam dookoła. Niebieskie ściany, biała pościel, małe, białe biurko w rogu, a naprzeciw łóżka, w którym leżałam drzwi z ciemnego drewna z małą prostokątną szybką. Przy biurku, patrząc w okno stał mój brat, natomiast na krześle koło łóżka siedział…mój Max. Trzymał mnie za rękę. Wpatrywał się we mnie z troską, miłością i wyczekiwaniem. Zauważył, że się ocknęłam i uśmiechnął się szeroko. Odwzajemniłam gest i od razu skrzywiłam się. Ból przeszył mój policzek. Zacisnęłam powieki i poruszyłam się nieznacznie.

-Karen…- troskliwy szept Max’a rozbił ciszę w sali. Nagle przypomniało mi się.

-Luke…- wychrypiałam.- Luke, co z nim???

-Operują go. Dostał kulkę, pięć centymetrów w prawo i byłoby po wszystkim. Lekarze mówią, że przeżyje, ale będzie się musiał oszczędzać.- Chris stanął za Max’em i również popatrzył na mnie z troską.

-Przecież sporty ekstremalne to jego życie. Nie był w stanie przeżyć wakacji bez wspinaczki po górach.- jęknęłam.

-No to nasz staruszek będzie musiał zmienić trochę tradycję.- brat posłał mi lekki uśmiech.

-A Louis???- zapytałam po chwili.

-Dupek??? Odsiedzi swoje…- Max nie ukrywał satysfakcji. Uśmiechnęłam się lekko.

-A, co ze mną???

-Będzie dobrze. Jesteś osłabiona, straciłaś sporo krwi. Szczerze??? Nigdy nie widziałem cię w tak złym stanie.- w jego oczach pojawił się smutek.

-Hej. Już jest ok.- wtedy właśnie do sali wpadli moi rodzice, Jessica i Kevin.

-Boże mój przenajświętszy. Karen słońce jak się czujesz???- mama wpadała w lekką histerię.

-Już mi lepiej.

-Dobrze mieć cię znów z powrotem.- Kevin nachylił się i pocałował mnie w czoło. Tęskniłam za nim. Za wszystkimi.

-Laska, potrzebny ci będzie makijaż, kiecka, klub w mieście i jakiś przystojniak.- Jessica przytachała sobie drugie krzesło i zajęła miejsce naprzeciwko Max’a, po drugiej stronie łóżka.

-Ej siostra. Nie psuj mi reputacji!!!

-Oj przepraszam, drogi bracie, ale pasemka są już przereklamowane.- Jessica poruszyła brwiami.

-Oh przepraszam droga siostro, ale to nie pasemka. To efekt porannego joggingu, kiedy to wyrabiam mięśnie. Wtedy słońce jest najlepsze i wypala kolor moich włosów, tworząc artystyczny chaos.- Max odpłacił się tym samym gestem. I wszyscy wybuchli śmiechem.

 ****

Rok później.

-Masz wszystko???- Kevin przyniósł ostatnią walizkę i podał Max’owi, który wcisnął ją do 
bagażnika.

-Tak mam wszystko. Nie martw się.

-Oooooo będę tęsknić.- Jessica mało mnie nie udusiła.- Ale dziękuję, że uwalniasz mnie od mojego 
kochanego brata.- zaśmiałyśmy się.

-Bardzo śmieszne.- Max objął mnie ramieniem.

-Kochani!!!- rodzice biegli w naszą stronę.- Tylko uważajcie na siebie. I pamiętaj o kremie z filtrem.- mama pogłaskała mnie po głowie.

-Mamo. Nie jestem już małą dziewczynką.

-Wiem. Wyjeżdżasz z chłopakiem… a ja głupia zastanawiam się czy dobrze robię puszczając cię samą. Ugh jestem starą, przeterminowaną, zamartwiającą się matką.

-Tylko pamiętaj kolego, masz być grzeczny.- tata zwrócił się do Max’a.

-Tato!- popatrzyłam na niego z oburzeniem. Max zaśmiał się pod nosem.

-Spokojnie panie Murphy. Nie skrzywdzę jej.- pocałował mnie w czoło.

-Heeeeej. A ze starym wujkiem się nie pożegnasz???- zza rogu wyłonił się Luke.

-Luke… miałam zadzwonić.- przytuliłam go.

-Dzwonić??? Dzwonić?! Powinnaś się przyczołgać do mnie i dać buzi na do widzenia.

-Przepraszam. Ale mamy samolot za pół godziny i niestety z bólem serca musiałam coś sobie odpuścić. Ale mimo to, coś czułam, że tak czy siak przyjedziesz.- zaśmialiśmy się. Potem Luke jeszcze raz mnie przytulił, a następnie przeniósł się na Max’a.

-Chłopie. Dbaj o nią. Ta mała jest dla mnie jak córka. Jeśli stanie jej się coś złego, to pocharatam ci tą piękną buźkę.- powiedział z poważną miną, a później uśmiechnął się szeroko i wszyscy buchnęli śmiechem. Luke uściskał mocno Max’a. Chłopak mu się odwdzięczył.

-Tylko pamiętajcie żeby dzwonić.- Jessica jeszcze raz nas ścisnęła.

-Dobra skarbie. Zbieramy się, bo nam samolot odleci.- Max pocałował mnie we włosy i pożegnał się ze wszystkimi, po czym usiadł za kierownicą czarnego Shevroleta Camaro. Postąpiłam jak on i wyściskałam wszystkich, po czym zajęłam miejsce pasażera.

-No, więc??? Gotowa???- Max włożył kluczyki do stacyjki.

-Z tobą??? Zawsze.- pocałowałam go. Odwzajemnił się tym samym. I ruszyliśmy.

****

Siedząc w samolocie myślałam.

„Tak to się wszystko potoczyło. Przeprowadziłam się do San Diego, zaczęłam nowa szkołę, poznałam ludzi, zakochałam się…

Max. Mój kochany… przystojny, odważny, męski, silny… a z drugiej strony delikatny i opiekuńczy. Był ze mną zawsze. Nie poddawał się, kiedy nie byłam pewna związku. Walczył o mnie. Potem traktował mnie jak księżniczkę. Zastanawiałam się, czy na niego zasługuję i czy ja jestem odpowiednia dla niego… Ale teraz już nie mam wątpliwości. Jestem z nim szczęśliwa i to Max West jest moim życiem.

Poznałam też Jessic’ę. Siostrę Max’a. Zwariowana i szalona przyjaciółka, która wie, czego ci trzeba i kiedy przynieść butelkę wina. Zawsze potrafiła pocieszyć i porządnie mnie ochrzanić za jakąś głupotę.  Kocham ją jak siostrę.

Była też Kate. Szkolna diva. Miałam z nią zatarcia, ale mimo to uważam, że bez tych sporów nie byłoby tak ciekawie.

Zespół Max’a to chłopaki w dechę. Tworzą super drużynę. Jak bracia. Robią zajebiste imprezy, ale potrafią też nieźle dokopać. Jakimś cudem w ich naturze leżą też romantyczne kolacje. Świetni są. Uwielbiam ich.

No i oczywiście moja rodzinka. Mama- przyjaciółka, opiekunka. Tata- najlepszy szofer świata, obrońca. Chris- brat, wkurzający, ale kochany. Luke- wujek, szaleniec, pomocnik. No i Kevin- taki, drugi brat. Był ze mną od pieluchy, przez podstawówkę i gimnazjum, aż do teraz.

Pani Sophia, czyli babcia Max’a i Jessic’i. Silna kobieta. Dużo przeżyła, ale nigdy się nie poddała. Zawsze walczyła i dbała o to by jej rodzinie było dobrze. Jest moim wzorem.”

****

Teraz wyjeżdżam. Max i ja zbieraliśmy pieniądze i w końcu się udało. Czekają nas trzy miesięczne wakacje w Rio de Janerio. We dwoje.

Potem studia i dorosłe życie.

Czy wrócimy do San Diego? Czy będziemy chodzić do collage’u gdzie indziej? Czy nasze życie w końcu będzie poukładane? Czy nasz związek przetrwa każdą chwilę próby?  Czy będziemy szczęśliwi?

To się okaże…