poniedziałek, 30 grudnia 2013

XIX. Nieproszony gość...

-Nie, nie, nie, nie, nie, nie….to niemożliwe….niemożliwe. Ciebie tu nie ma, nie zniszczysz mi życia po raz drugi….nie, to niemożliwe.- mówiłam, patrząc na mojego gościa i cofałam się do tyłu.
-Karen, proszę…-podniósł nogę, chcąc wejść do środka.
-Nie!- krzyknęłam.- Nie waż się postawić nogi w tym domu.- wskazałam na niego palcem. Cofnął się.
-Co tu się…-mama stanęła obok, a kiedy zobaczyła, kto jest naszym przybyłym, urwała i przełknęła ślinę.-…dzieje???- dokończyła.- L-Louis??
-Dobry wieczór, pani Murphy.- przywitał się.
Louis. Dwulicowy dupek, który zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką, rozwalając przez to moje życie i sprawiając, że nie łatwo było mi komuś zaufać. Znacie go prawda??? Jeśli nie, to radzę nie wdawać się z nim w bliższe kontakty. Jeśli tak, to szczerze współczuję. Po cholerę tu przylazł??? Wydawało mi się, że prawym sierpowym i zdzieraniem sobie gardła krzycząc, dałam mu jasno do zrozumienia, że nie chcę go więcej widzieć.
Mama przenosiła wzrok ze mnie, na blondyna i z powrotem. W końcu wrócił jej głos.
-Wejdź proszę.- powiedziała. Że co??
-Mamo!!!- spojrzałam na nią, zakładając ręce na piersi.
-Karen. Spokojnie.
-Dobra.- podniosłam ręce w obronnym geście.- Ale ja nie zamierzam rozmawiać z tym…yhhh szkoda słów.- odwróciłam się napięcie i wróciłam do salonu. Chris stał oparty o ścianę, zapewne ściągnęły go tutaj moje krzyki. Max, siedział na miejscu, ale wyprostował się, a tata, jak to on, wytrzeszczył oczy na widok blondasa, który bez skrępowania wszedł za mamą do domu.
-Louis… Co cię tu sprowadza???- odezwał się w końcu, podchodząc do swojej żony.
-KTO????- wysyczał Max przez zęby. Wyraźnie było widać jego wzrastającą złość. Oderwał plecy od oparcia fotela i zacisnął pięści.
Zapadła cisza. Max przeżerał wzrokiem Louis’a, on natomiast nie przestawał się na mnie gapić. Miałam ochotę podejść i powtórzyć to, co zrobiłam żegnając się z nim. Aż mnie ręka swędziła…
-Więc, co cię tu sprowadza???- mama powtórzyła kwestię taty.
-Chciałem przyjść i przeprosić, ale najpierw muszę powiedzieć, że bardzo mi się tu podoba.- prychnęłam.
-Nie podlizuj się.- podeszłam do stojącego już Max’a.- To ci nie pomoże.
-Nie potrzebuję pomocy. Wierzę, że jeśli usłyszysz całą wersję zdarzeń, wybaczysz mi i wrócisz do mnie.- zrobił krok w moją stronę. Zatrzymał się jednak, kiedy Max wyminął mnie i stanął naprzeciw niego.- Hm, widzę, że znalazłaś sobie obrońcę.
-On nie jest moim obrońcą, tylko kimś dużo, dużo bliższym. I dużo, dużo lepszym od ciebie.
-Hahahahaha. Ten chłopaczek, lepszy niż ja??? Proszę cię, przecież to nawet nie jest prototyp faceta. To…przeżytek.- Max ruszył w jego stronę. Złapałam go za rękę, gdzie pod cienką koszulą, dało się wyczuć muskuły. Byłam ciekawa reszty tego, co przygotował Louis.
-Spokojnie.- szepnęłam do ucha chłopaka. Oddychał ciężko i głęboko, próbując się uspokoić. Louis przewrócił oczami i skierował swoje słowa do mnie.
-Posłuchaj. Byłem z tobą szczęśliwy, kochałem cię jak cholera, byłaś moim oczkiem w głowie. To się nie zmieniło. Przez ten cały czas, myślałem o tobie, próbowałem coś zrobić, ale nie mogłem się do ciebie dobić.- faktycznie, zablokowałam go. Nie mógł do mnie pisać, dzwonić itp.- W końcu postanowiłem przyjechać. Znalazłem twój adres, mam swoje źródła. Kiedy tu jechałem, myślałem tylko o tym, że cię odzyskam…Błąd, który popełniłem zakończył wszystko i zabrał mi część mojego życia- ciebie. Po tym jak wymierzyłaś mi sierpowego i zniknęłaś, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Chodziłem po domu i mieście bez celu, oglądałem filmy nie wiedząc, o co w nich chodzi, czytałem beznadziejne książki, wszystko straciło sens…- podniosłam otwartą dłoń. To wszystko było jakieś sztuczne.
-Stop.- zaczęłam.- Skoro byłam dla ciebie taka ważna to, dlaczego do jasnej cholery mnie zdradziłeś???!!!- spuścił wzrok.
-Kiedy dostałaś pracę, zaczęłaś mieć coraz więcej rzeczy na głowie. Zaczynałaś coraz rzadziej bywać w domu, coraz rzadziej spotykać się ze mną. Zaniedbywałaś mnie…- SŁUCHAM?????!!!!- Karen, stopniowo zaczęłaś mnie zostawiać. Nasze spotkania zaczynały się krótkim cześć i buziakiem w policzek, a po dziesięciu minutach rozmowy o pierdołach, kończyły tym samym. Zrozum…jak każdy facet mam swoje potrzeby, więc kiedy pojechaliśmy na tą wycieczkę, musiałem je zaspokoić…- Lisek wysyczał krótkie „Sukinsyn!”. Zdążyłam tylko krzyknąć „Max!!!”, a Louis już leżał na podłodze trzymając się za krwawiący nos. Max chciał kontynuować, ale Chris i tata go powstrzymali. Wyrywał się.
-Hej, hej, hej, hej…- objęłam jego twarz dłońmi, zasłaniając mu widok, krwawiącego na podłodze gościa i spojrzałam mu głęboko w oczy.- Max, Max, jestem tu. Jestem…Spokojnie, ja to załatwię.- odrobinę się uspokoił. Nie dużo, ale na tyle, że mogłam go zostawić w rękach mojego brata i taty. Odwróciłam się do Louis’a.
-Słuchaj mnie gżdylu. Potrzeby tak??? To ja ci teraz coś powiem. Oddałam ci się, byłam ci wierna, robiłam dla ciebie i z tobą wszystko. A ty mówiąc mi teraz, że przez moją pracę, musiałeś zaspokoić swoje potrzeby z moją przyjaciółką, niszcząc tym samym i moje i jej życie, oczekujesz, że do ciebie wrócę?????? Czy ciebie do końca pogrzało???? Nie będę z dwulicowym dupkiem, który pakuje się do łóżka, pierwszej lepszej dziewczynie, bo jego tzw. „miłość” zarabiała na rodzinę i własne utrzymanie…- Louis wstał, w momencie, kiedy ja na palcach pokazywałam cudzysłów przy słowie miłość.
-Karen, przepraszam. To było jednorazowe, nie zrobię tego więcej…
-Skończ. Człowieku skończ, bo aż się niedobrze robi.- usłyszałam głos mojego brata.- I wynoś się. Wynoś się stąd, zanim ja ci przyłożę i dokończę to, co zaczął Max.- Louis zmierzył wszystkich wzrokiem, który zatrzymał na mojej osobie.
-Karen….- błagalny głosik. Hahaha, chyba sobie kpisz kolego.
-Nie.- podniosłam ręce, kręcąc głową, po czym wskazałam palcem na drzwi.- Wynocha. Nie psuj mi świąt, bo przyłożę ci dwa razy mocniej niż rok temu.
-Myszko, proszę.- dobra koniec tego. Podeszłam i strzeliłam go z liścia.
-Łoł, łoł, łoł. Karen.- mama przytrzymała mnie za ręce, krzyżując mi dalsze plany, bowiem miałam już przygotowane kolano.- Louis, proszę wyjdź. Nie chcę w wigilijny wieczór sprzątać litra krwi z podłogi.
Chłopak pokręcił niechętnie głową i po chwili zamykał za sobą drzwi. Nie zdążyłam się odwrócić, kiedy wylądowałam w ramionach Max’a. Nie wiem, z jakiego powodu nagle zaczęłam płakać.
-Ciiiii, cicho mała. Będzie dobrze.- szeptał kojąco, głaszcząc mnie po głowie. A ja, po cichu wylewałam morze łez w jego rękaw, co chwilę pociągając nosem.
                                                                             (…)
Dla niektórych moja reakcja i odczucia, kiedy Louis zawitał do naszego domu mogą wydać się dziwne, ale nic na to nie poradzę. Skrzywdził mnie i to mocno. Bardzo go kochałam, ufałam mu, zwierzałam się ze wszystkiego, przeżyłam z nim pierwszy raz, ale kiedy chciałam pomóc mojej rodzinie i zarobić na siebie sama, wskoczył z moją NAJ do łóżka i zburzył całe moje szczęście. A teraz, chce żebym do niego wróciła. „Jednorazowe”… jakoś w to nie wierzę. Zresztą, jak jeszcze mieszkałam z Seattle, jedna z moich koleżanek powiedziała, że poprzednia dziewczyna blondyna, rzuciła go, bo ją zdradził. Wtedy w to nie wierzyłam, byłam zaślepiona. Ale w końcu się na nim poznałam…i teraz tego żałuję….
Jeśli chodzi o Max’a i jego pięść uderzająca w nos Louis’a, to podejrzewałam, że tak się stanie. Jak zaczęliśmy ze sobą chodzić opowiedziałam liskowi całą historię, a on odpowiedział: „Gdybym spotkał tego sukinsyna, tak bym mu przyłożył, że by się nie podniósł. Nikt nie może krzywdzić mojej Karen, nikt.” Więc, kiedy nasz gość sprzedał gadkę o zaspokajaniu potrzeb, Max nie wytrzymał i mu przyłożył.
Mam nadzieję, że Louis wyniesie się z San Diego jak najszybciej i nie spotkam go więcej. Zaczęłam nowe życie, wszystko było jak w bajce…
Ale do szczęśliwego królestwa przyjechał zły czarnoksiężnik i zaczął rozprzestrzeniać czarną mgłę…

XVIII. Wigilia.

Następnego dnia, tak jak się umawiałam, spotkałam się z Max’em i poszliśmy do „Shell”- sklepu morskiego. Zapomniałam, że miałam kupić Luke’owi jakąś muszelkę albo coś. Przypomniało mi się, że bardzo dobrze wspominał wyprawę na Hawaje, więc postanowiłam mu kupić coś, chociaż trochę przypominającego tą wycieczkę. Chodziłam po sklepie, oglądałam dokładnie każdą półkę, każdą muszelkę, każdą figurkę i nagle wpadłam na to coś. Lampa z lawą. Przypominała trochę wulkan, a wokoło była miniaturka plaży i morza. Po prostu cudo!!!! Poprosiłam o zieloną, (bo to ulubiony kolor Luke’a) i za chwilę opuszczałam sklep z pudełkiem w torebce.
Wróciliśmy do domu śmiejąc się z żartów, które opowiadaliśmy. Oczywiście wszystkie prezenty ukrywałam w swoim pokoju. Max pomógł mi wszystko popakować.
-Dla, kogo to????- zapytał, pokazując mi zestaw kosmetyków.
-Dla mamy.- odpowiedziałam, przyklejając papierową gwiazdkę na prezent dla taty. Perfumy playboya. Mln tatulek będzie w niebo wzięty.
-Przecież twoja mama ma od cholery takich rzeczy.- stwierdził przekręcając w palcach tusz do rzęs.
-No, niby tak. Ale jak ostatnio buszowałam w sypialni rodziców, w poszukiwaniu inspiracji na prezent, to się przeraziłam. Trzy czwarte tego, co ona tam trzyma jest stare jak samochód Blackwell’a.- to nasz nauczyciel fizyki. Jeździ starym gratem, a wszyscy mają z niego polewkę :D
-Aha- wzruszył ramionami i włożył kosmetyki do torebki ze Św. Mikołajem.
-Dzięki za pomoc.- pocałowałam go w policzek schylając się po torebkę.
-Nie ma, za co. Jestem cały do twojej dyspozycji.- mrugnął do mnie i uśmiechnął się łobuzersko. Boże, jakiego ja sobie zboczeńca wybrałam xD
-Przestań, bo się jeszcze skuszę.- zaśmialiśmy się cicho.
Kiedy prezenty były już popakowane, zabraliśmy je na dół i położyliśmy je pod choinką. Rodzice dzisiaj pracowali, więc dom był pusty. No, poza Chris’em, ale on zamknął się w pokoju. Muszę z nim jeszcze porozmawiać o wizycie niejakiej Samanth’y.
(…)
Wigilia. Dzień, kiedy całe rodziny i przyjaciele, wieczorem siadają przy stołach, śpiewają kolędy, dają sobie prezenty, śmieją się i spędzają wspólnie czas. W domu panuje ciepło i radość. Roześmiane buzie dzieci, kiedy dostają prezenty, zakochane pary całujące się pod jemiołą, starsze małżeństwa, które przeżyły cudowne lata…mmmm kocham Wigilię.
Od samego rana, wzięłam się za siebie. Na początek przeprałam ubrania- czerwoną sukienkę w czarne pasy i czarne zakolanówki. Kiedy mój wigilijny strój się suszył weszłam pod prysznic, umyłam włosy i wyszorowałam ciało oliwką. W kabinie spędziłam pół godziny m.in. ze względu na długość moich włosów i właśnie tam zdałam sobie sprawę, że zaczęłam ubierać się jak przeciętna dziewczyna. Już nie tylko spodnie i T-shrity się liczą. Następnie z ręcznikiem na głowie, skierowałam się do pokoju, włączyłam radio i zaczęłam z szuflady wybierać potrzebne rzeczy do ogarnięcia paznokci. W studiu radiowym, w centrum miasta właśnie siedział mój ulubiony redaktor radiowy:
„Witaaaaam Saaaaan Diegooooo!!!! Tutaj Rick Hunter!!! Dzisiaj mamy Wigilię. Magiczny dzień i magiczny czas. Życzę wszystkim wesołych, udanych i ciepłych świąt, spędzonych w gronie najbliższych. W sklepach ludzie dokonują ostatnich zakupów, a piękne panie założę się od samego rana, robią niewyobrażalne rzeczy ze swoim wyglądem. Ha ha ha. Tymczasem całe miasteczko przeżywa szok, po tym jak z przyczyn niskiej temperatury, która tego roku zaatakowała San Diego i okoliczne miasta, spadł śnieg. To by było na tyle. A teraz ukochany przez większość narodu Dave Mirrel* i jego najnowszy kawałek „When Christmas Come”*
Uśmiechnęłam się, zawsze tak było, kiedy na antenie był Rick. Jego głos był ciepły i przyjemny dla ucha. Usiadłam przy biurku (moja łazienka była tak cudownie zbudowana, że do malowania paznokci światło się nie nadawało) i zaczęłam malować paznokcie podkładem. Kiedy wysechł użyłam czarnego i czerwonego lakieru. Malowałam pazurki na zmianę: raz czarny, raz czerwony. Kiedy już się z nimi uporałam, założyłam na siebie (wcześniej ubrałam się w czarną bieliznę) szlafrok i skierowałam się na dół.
-Tato???!!!- krzyknęłam będąc w połowie schodów.
-Słucham cię???!!!- odkrzyknął z gabinetu. Jeny!!!! Trzeba było mówić, że jest na górze. Zawróciłam więc i weszłam do środka. Gabinet był przytulny, mimo to, że zastawiony szafami, regalami, szafeczkami itp. Tata siedział na bordowym fotelu przy biurku i szukał czegoś w Internecie.
-O, której wraca mama???
-Około czternastej.- spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Aaaaaa, Wigilia jest w końcu o szesnastej, czy siedemnastej???
-To drugie.
-Aha. No ok.- chciałam wyjść, ale mnie zatrzymał.
-Karen!!!- odwróciłam się.- Czemu pytasz???
-Tato, nie bój się, z domu nie ucieknę. Chcę tylko wiedzieć, czy się wyrobie, żeby jej pomóc.- podeszłam i przytuliłam go.
(…)
-Jestem!!!!- usłyszałam mamę, kiedy wciągałam na nogę zakolanówkę. Powiem wam, że wyglądałam całkiem nieźle. Przypudrowałam trochę twarz, powieki pomalowałam na czerwono, a rzęsy czarną maskarą. Spojrzałam na zegarek, było po piętnastej. Mamie się pewnie w pracy przedłużyło.
Po pół godzinie, w czasie, której mama przygotowała się do Wigili, zeszłyśmy na dół i wzięłyśmy się za robotę. Przykrywałam stoły białymi obrusami, a mama zajęła się jedzeniem. Kiedy weszłam do kuchni, cały blat był zastawiony sałatkami, wędlinami i różnego rodzaju przekąskami. W folii leżał chleb, a mama właśnie zdejmowała sreberko z talerzyka, na którym leżały jajka. Na kuchni w garnku stała zupa, a obok na dwóch patelniach po cztery ryby. Wzięłam się za krojenie chleba. Podczas półtora godzinnej pracy rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się. Kiedy jedzenie już było gotowe, zaczęłyśmy dekorować stół. Wyjęłam z witryny dwa świeczniki i postawiłam je na końcach, dwóch złączonych stołów. Mama na środku postawiła dwie świece. Potem w grę weszły nakrycia. Właśnie stawiałam ostatni talerz, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. Po drugiej stronie stało rodzeństwo West’ów. Trzymało pod bokami babcię. Szczerze wątpiłam czy się zjawią, ze względu na stan pani Sophij’i, toteż nieźle się zdziwiłam ich obecnością. Uśmiechnęłam się i mówiąc „wejdźcie” wpuściłam ich do domu. Szli wolniej niż zwykle, ale babcia moich przyjaciół dumnie stawiała kroki. W przedpokoju cała trójka pozbyła się pierwszej warstwy ubrań, a moi rodzice zaprowadzili panią Soohij’ę do salonu. Jessica przytuliła mnie tak mocno, że mało mnie nie udusiła i poszła w ich ślady zostawiając mnie i Max’a w ciemnym przedpokoju. Przytulił mnie.
-Wesołych Świat.- powiedział to tak czule, że ugięły się pode mną kolana. Ale ja wiedziałam coś, czego on nie wiedział.
-Wzajemnie. Jakim cudem, twoja babcia się tu znalazła??? Przecież jest chora i każdy ruch może być niebezpieczny.
-Kiedy dowiedziała się, że na Wigilię, jedziemy do ciebie, zerwała się z fotela bez większego problemu. Nawet nie mówiła, że coś ją boli.
-Ahaaaa.- mruknęłam kiwając głową z łobuzerskim uśmiechem.
-Co????- zapytał lekko uśmiechając się i marszcząc brwi.
-Nie no, nic, nic.- odpowiedziałam i spojrzałam w górę. Postąpił jak ja i poczułam wibracje na jego brzuchu (trzymałam tam ręce). Otóż, mój kochany braciszek zawiesił w wczoraj jemiołę, dokładnie nad nami.
-Robisz to specjalnie???- zapytał ponownie patrząc na mnie.
-I tak i nie.- mrugnęłam do niego.- Ale tak czy siak, z obowiązku musisz się wywiązać.- przewrócił tylko oczami i musnął moje usta. Ale to był początek. Niewinne dotknięcie przerodziło się w namiętny pocałunek. Przerwał nam dzwonek do drzwi. Podskoczyliśmy jak oparzeni, po czym buchnęliśmy śmiechem.
-To pewnie Luke i ciocia Lily. Idź zaraz przyjdę.- lekko mnie pocałował i za chwilę znikał za rogiem. Poprawiłam sukienkę i włosy, a następnie ruszyłam do drzwi. Otworzyłam je i już po chwili ściskałam Luke’a i ciocię.
Po krótkiej rozmowie wszyscy skierowaliśmy się do salonu. Jess i moja mama poustawiały wszystko, podczas kiedy ja witałam gości. Zasiedliśmy do stołu, ja pomiędzy Max’em, a Jess. Potem wszystko potoczyło się normalnie. Na początek łamanie się opłatkiem i życzenia:
Mama: Zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń, samych dobrych ocen i wszystkiego, co najlepsze, córciu. No, i oczywiście długiego, szczęśliwego i trwałego w związku. Max to dobry chłopak.
Tata: Córa, moja kochana!!! Wszystkiego naj, naj, naj. Mama mnie pewnie ubiegła, więc życzę ci tego, co ona. I szczęścia w związku.
Luke: Mała!!! Zdrowia, szczęścia, uśmiechu, ciepła i wszystkiego, co najlepsze. Żebyś nie zawiodła się na Max’ie i była z nim jak najdłużej.
Ciocia Lily: Karen!!! Jak ja cię dawno nie widziałam (mocny uścisk). Wszystkiego, co najlepsze, spełnienia marzeń, szczęścia w związku, dużej miłości, stałego uśmiechu, przyzwoitych ocen i w ogóle całkowitej dobroci.
Pani Sophija (oczywiście nie wstała, ze względów zdrowotnych): Dziecko drogie, szczęścia w miłości, bo to najważniejsze. Zdrowia i dobrych ocen (ludzie kochani, jestem w liceum, takie życzenia „dobrych ocen” to ja słyszałam w podstawówce i gimnazjum :D) Zero krzywd i smutku, samego szczęścia i uśmiechu. Wytrzymałości i trwałości. Niech w związku z moim wnuczkiem nic złego cię nie spotka.
Jess: Karen!!!! (rzuciła mi się na szyję) Podejrzewam, że od wszystkich słyszałaś to samo, więc życzę ci wszystkiego najlepszego. Cierpliwości do mojego braciszka i szczęścia z nim.
Chris: jego życzenia były niezłożone, ale życzył mi również wszystkiego najlepszego i szczęścia w związku.
Max: Już ty dobrze wiesz, czego ja ci życzę. Ale przede wszystkim cierpliwości do mnie i moich wybryków. (pocałował mnie ciepło)
Czy tylko mi się wydaje, czy wszyscy życzyli mi szczęścia w związku??? :):) Jak oni mnie dobrze znają :)
Potem usiedliśmy wszyscy do stołu i zaczęliśmy jeść. Na początku zupa i ryby, a potem przekąski. Przez cały czas wszyscy rozmawialiśmy, śmialiśmy się, opowiadaliśmy historie,a w tle słychać było kolędy, któr leciały z radia. Moi rodzice dogadywali się z babcią West’ow, Luke i ciocia Lily z Max’em, a reszta ze sobą. Po kolacji, niektórzy przenieśli się na kanapę i fotele, a ja (jak to zawsze bywa) zajęłam się prezentami. Szczerze??? Nie zapamiętałam, co kto dostał. Duuużo tego było. Z jednego prezentu cieszyłam się najbardziej. Dostałam go od Max’a. Czarna wiązana bransoletka ze srebrnym serduszkiem, zrobionym z małych kwiatuszków.
Około godziny dwudziestej pierwszej, tata zawiózł Jessic’ę i panią Sophij’e do domu, a ciocia Lily i Luke poszli do pokoju gościnnego. Po paru minutach, wrócił tata. Przy lekkiej muzyczce usiadłam na kolanach Max’a, który usiadł na fotelu i położyłam się na nim plecami. Na kanapie usiedli moi rodzice. Rozmawialiśmy o wszystkim.
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Kogo niesie o tak późnej porze??? Wstałam i otworzyłam. A ten, kto stał za drzwiami, całkowicie wbił mnie w podłogę i chyba doznałam największego szoku.
-Hej Karen. Wesołych Świąt…

XVII. Przygotowania do świąt.

-Widział ktoś łańcuchy????!!!!!- wydarłam się stojąc na schodach.
-Są na strychu!!- otrzymałam odpowiedź, która padła z ust mamy.
-Szukałam!!! Nie ma ich tam!!!!- odpowiedziałam. Zapadła cisza.
-Pomogę ci.- nagle koło mnie pojawił się Chris.- Chyba wiem gdzie są.
-Widzisz!!!! Niech Chris ci pomoże!!!- usłyszeliśmy krzyk mamy. Sprzątała salon i kuchnię.
-Ok.- zgodziłam się na pomoc brata i ruszyliśmy schodkami w górę. Po paru minutach szukania, Chris wraz ze zdobyczą, wyłonił się zza sterty pudeł.
Zbliżają się święta, po jutrze jest Wigilia, a my jesteśmy w lesie z choinką….hahaha dziwnie to zabrzmiało. Tata musiał pilnie gdzieś wyjść, więc na razie tylko przygotowujemy dekoracje. Dwa pudła z bombkami, pudełko z lampkami i papiery na prezenty są już w salonie i czekają na świąteczne drzewko. Uwielbiam święta. To ciepło, śmiechy, kolacja wigilijna, choinka, kolędy, prezenty, wspólnie spędzony czas… Mało tego!!!! Na święta będziemy mieli gości. Max, Jess, pani Sophija, Kevin i Luke z ciocią Lily przychodzą do nas na Wigilię!!!!! Juuuuuupiiiii!!!!!
Otworzyłam pudełko, które trzymał Chris i moim oczom ukazały się, błyszczące i mieniące się, srebrne i granatowe łańcuchy na choinkę. Wzięłam jeden do ręki i wyjęłam go z kartonu. Był długi, więc jego koniec miękko upadł na podłogę. Nie mogę się doczekać, kiedy okręcę nim gałązki świerku. To jedno z moich ulubionych zajęć podczas ubierania choinki. Popatrzyłam na brata.
-Widzisz. Mówiłem, że znajdę.- wyszczerzył się, jak głupi do sera. Przewróciłam oczami z uśmiechem na ustach. Zeszliśmy na dół, a to, co tam zobaczyłam wbiło mnie w podłogę. Wydawało się, jakby wszystko lśniło.
Na ławie, która została przesunięta w róg salonu stał świąteczny stroik, na podłodze, leżał dywan w mikołaje, firanki przyozdobione były srebrnymi i złotymi gwiazdkami, stoik na choinkę już zajął swoje miejsce na podłodze, na środku dywanu stały dwa złączone, jeszcze nie przykryte obrusami, stoły. Łuk, pod którym przechodziło się, aby wejść do kuchni, mienił się kolorowymi światełkami.  Mama stworzyła cudo…
-Ma-mamo, to jest śliczne.- wydukałam, patrząc na salon, szeroko otwartymi oczyma.
-Dziękuję.- odpowiedziała, wychodząc z kuchni. Podeszła do nas tanecznym krokiem, wzięła z pudełka, które nadal spoczywało w rękach Chris’a, jeden łańcuch i nucąc coś pod nosem, obeszła mnie dookoła, oplatając nim moją szyję. Popatrzyłam na nią marszcząc brwi.
-Eeeee, mamo???? Wszystko w porządku???
-W jak najlepszym. Wszedł we mnie nastrój świąteczny.- podskoczyła, robiąc obrót i śpiewając „Last Christmas” odeszła z powrotem do kuchni. Wymieniłam z bratem spojrzenia i oboje wybuchliśmy śmiechem.  Nasza mama czasami potrafi być zwariowana i zachowywać się jak nastolatka- i za to ją kocham. Wtedy własnie wszedł tata.
-Ho ho ho!!!! Daję choinkę pod choinkę!!!!- jakoś przecisną się przez drzwi i z szerokim uśmiechem wszedł do salonu z ogromną choinką. Dobrze, że sufit był wysoko, bo musielibyśmy obcinać czubek.
-Nooo, nieźle.- wydukałam, przeczesując wzrokiem drzewko. Poczułam wibracje w tylnej kieszeni spodni. Wyjęłam telefon jednym ruchem ręki i spojrzałam na ekran. Dostałam wiadomość.
„Spotkamy się???”- Max.
„Szczerze??? Nie wiem. Ale spróbuję się jakoś wyrwać.”- odpisałam.
„Super. Daj znać, jak czegoś się dowiesz. Kocham cię :*”- uśmiechnęłam się do telefonu.
-Dobra. Mamooooo????- przeciągnęłam samogłoskę i mijając Chris’a i tatę, pozbywających się siatki z gałązek  świerku, skierowałam się do kuchni.
-Słucham cię kaczuszko??- zapytała, kiedy weszłam do pomieszczenia i usiadłam na wysokim stołku, przy blacie.
-Mamo, prosiłam cię. Wiesz, że nie lubię kaczek. Mam pytanie.- popatrzyłam na nią, bawiąc się telefonem.
-Pytaj.
-Długo zejdzie się nam z choinką??
-Nie wiem. Dlaczego pytasz???- usiadła obok mnie z kubkiem kawy.
-Boooo chciałabym się wyrwać do Max’a.- zatrzepotałam rzęsami i zrobiłam minkę szczeniaczka. Jak byłam mała, zawsze działało. Mama uśmiechnęłam się tylko i walnęła z grubej rury:
-Kochasz go.- to było raczej stwierdzenie niż pytanie. Pokiwałam twierdząco głową.
-Ok. Spróbujemy uwinąć się jak najszybciej.
-Dzięki.- przytuliłam ją Obejmując jej szyję, poczułam wibracje w ręku. Max upominał się o swoje.
„No i???”- puściłam moją rodzicielkę i odpisałam:
„Człowieku kochany, nie minęły dwie minuty, a ty już chcesz wiedzieć :) Uwiniemy się z choinką i jestem wolna. Jakieś pół godziny do godziny ;*”
-No to, co??? Zaczynamy???- zadałam pytanie, podnosząc wzrok. Mama odpowiedziała mi kiwnięciem głowy.
Potem, poszło jak z górki. Zaczęliśmy od bombek. Każdy brał po cztery: dwie srebrne i dwie granatowe. U nas, co roku jest inaczej. W zeszłe święta choinka była srebrno czerwona, a dwa lata temu srebrno fioletowa. I tak dalej :) Kiedy tata wyjął z pudełka lampki, ktoś zadzwonił do drzwi. Byłam najbliżej wiec poszłam otworzyć. Za drzwiami stał Max.
-A ty, co tutaj robisz???- spytałam z uśmiechem, kiedy chłopak oderwał się ode mnie, po niespodziewanym buziaku.
-Czy ty myślisz, że dla mnie „pół godziny do godziny” to naprawdę tak mało?? Nie wiem jak ja w ogóle wytrzymałem te dwadzieścia minut. Chociaż i tak piętnaście spędziłem w samochodzie przed twoim domem.- podniósł brwi. Zaśmiałam się krótko.
-Wejdź.- wpuściłam go i ruszyłam przodem do salonu.- Kochani!!! Mamy gościa!!!- krzyknęłam, a chwilę potem za plecami usłyszałam „Dobry wieczór” padające z ust Max’a.
-Max!!- mama z uśmiechem wyszła z kuchni.- Dawno cię tu nie było.- przytuliła chłopaka, który był o pół głowy wyższy od niej. Tata przywitał Max’a jak starego kumpla, a z Chris’em podali sobie ręce. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł.
-Ej lisek!!!- zawołałam na niego siedząc na oparciu fotela.- Skoro, tak bardzo potrzebujesz mojego towarzystwa, to pomożesz nam z choinką.- zeskoczyłam na podłogę, sprzedałam buziaka chłopakowi i wróciłam do taty, pomóc mu z lampkami.
Max przyłączył się do wspólnej pracy i razem z Chris’em rozplątywali łańcuchy, które jakiś idiota, włożył do pudła „na odwal”(ups, to ja, zajmowałam się nimi w zeszłe Boże Narodzenie, yyy nieważne xD), ja z tatą wieszałam lampki, a mama przygotowywała jedzenie w kuchni. W pewnym momencie zaczęło mi czegoś brakować. Rozejrzałam się dookoła i kiedy napotkałam DVD, już wiedziałam.
-Zaraz wracam.- rzuciłam szybko i pognałam do pokoju. Było w nim bardzo przyjemnie i świątecznie. A to wszystko przez te lampki. Kocham święta.  Ale wracając do przygotowań. Wzięłam z półki płytę i z powrotem zbiegłam na dół.- Jestem.-  powiedziałam, patrząc na rodzinkę.
Podeszłam do DVD i włożyłam płytę. Kiedyś miałam „fazę” na świąteczne piosenki i zgrałam chyba z trzydzieści na płytę. DVD podłączone było do wierzy, więc za chwilę usłyszeliśmy hit nad świątecznymi hitami „Wham-Last Christmas”. Uśmiechnęłam się i wstałam z kucek. Popatrzyłam na zebranych w domu, tata naprawiał lamkę, która się spaliła, Chris stał za choinką i wieszał łańcuchy, mama śpiewała w kuchni, (co oczywiście słyszałam, nie widziałam), a Max stał przeżywiony i kręcąc głową z uśmiechem, wpatrywał się we mnie.
-No, co???- zapytałam, wzruszając ramionami i rozkładając ręce.
-No nic, nic.- zaczęłam iść w jego stronę.- Po prostu kocham cię, jak nie wiem kto.- przytulił mnie i pocałował w czoło.
-Dobra, dobra gołąbeczki. Zostawcie uczucia na później i weźcie się do roboty.- mama stanęła pomiędzy nami i objęła nas rękami.
Zaśmialiśmy się i wróciliśmy do swoich zajęć. Kiedy choinka była już ogarnięta, mama i tata zaczęli tańczyć, ja z Max’em zajęliśmy się sprzątaniem, a Chris robił to, co najczęściej robi- grał na telefonie. Patrzyłam na rodziców i dziękowałam Bogu, że ich mam, a oni mają siebie. Potem, razem z Max’em zaniosłam pudła na strych i jak wcześniej zaplanowaliśmy, zaczęłam ubierać się do wyjścia. Zbiegłam po schodach nie czekając na blondyna, który z nowym pasemko wyglądał bardziej jak szatyn. Założyłam swój czarny płaszczyk z białym futerkiem od wewnątrz, czarne kozaczki z białym puszkiem i byłam gotowa. Spojrzałam na Max’a, który już wcisnął się w swoją kurtkę i krzyknęłam:
-Mamooo!!! Wychodzimy!!! Będę późno!!!!- kiedy usłyszałam krótkie „dobrze”, otworzyłam drzwi i przeżyłam chwilowy szok. Za drzwiami stała czarnowłosa (miała loki) dziewczyna, mojego wzrostu, o brązowych oczach. Ubrana była w czarny, krótki płaszcz, jasne rurki i długie kozaki. Trzymała rękę koło dzwonka.
-Oh, dobry wieczór. Ja do Chris’a. Jest może w domu???- zapytała patrząc na mnie. Zauważyłam, że w ręku trzyma teczkę i jakieś kartki.
-Tak. Jest… Hm. Wybacz, że się narzucam, ale kim jesteś???- zapytałam uśmiechając się. Odwzajemniła gest. Poczułam jak Max mnie obejmuje, rzuciłam na niego krótkie spojrzenie.
-Jestem Samantha.- o proszę….
-Oooo, witam, słynną Samanth’ę.- podałam jej rękę. Uścisnęła ją.-  Jestem Karen, siostra Chris’a. Max. Chłopak Karen.- zrobił to, co ja.
-Miło was poznać. Mama pytanie, dlaczego słynną??- zwróciła się do mnie.
-Mój brat, dużo o tobie opowiadał…- miałam jeszcze coś dodać, ale przerwał nam pewien osobnik.
-Siostra, na miłość Boga,-odsunęliśmy się z Max’em od drzwi.- zamykaj drzwi, bo potem oczywiście wszystko spadnie…- urwał, kiedy zobaczył, z kim rozmawiam.-…na mnie.- głośno przełknął ślinę.- Sam-Samantha??
-Hej Chris.-przywitała się.- Przyniosłam ci notatki. Dzięki.- podała mojemu skostniałemu bratu papiery.
-Nie-ma-za-co.- wydukał. Szturchnęłam go łokciem i nagle otrzeźwiał.-…Wejdź proszę.- odsunął się, pokazując ręką w głąb domu.
-Nie. Dziękuję, ja nie powinnam…
-Nalegam.- dziewczyna popatrzyła na mnie, na Max’a, a na końcu na Chris’a. W rezultacie zgodziła się. Zamknęliśmy drzwi.
-Tak….No cóż, wygląda na to, że mój braciszek, pakuje się w nielegalny związek.- powiedziałam idąc do samochodu Max’a. Uwielbiam tego Chevroleta.
-Dlaczego, nielegalny???- zapytał Max, otwierając drzwi od strony kierowcy.
-Bo ta dziewczyna ma chłopaka.- odpowiedziałam, wsiadając do samochodu.
                                                                               (…)
Po drodze, nie wiadomo gdzie, wstąpiliśmy do kafejki, która mieniła się złotymi światełkami i z zewnątrz i od wewnątrz. Wzięliśmy po jednym Late i wróciliśmy do auta. Max zawiózł nas do parku, bo wpadł na genialny pomysł wieczornego spaceru.
-No, więc. Opowiadaj.- zaczął rozmowę, kiedy szliśmy parkiem. Latarnie oświetlały drogę, z Placu Głównego napływała do nas świąteczna muzyka, mijaliśmy zakochane pary i grupki młodzieży, a także starszych ludzi siedzących na ławkach. Dobrze, że miałam kubek kawy, bo ręce miałabym jak z lodu. Strasznie zimno się zrobiło. Jakieś globalne oziębienie, czy co???
-Ale, o czym???- zapytałam.
-O tej lasencji, co przyszła do twojego brata.- zaśmiałam się krótko i zaczęłam opowiadać idąc przodem do Max’a.
-Dużo o niej nie wiem. Tylko tyle, że chodzi do tej samej klasy, co Chris, uwielbia jazdę na rolkach i zimą na łyżwach, ma dwa psy i rybkę, jej ulubionym przedmiotem w szkole jest chemia, a piętą achillesową- biologia, mieszka z mamą, bo jej rodzice się rozwiedli, nie ma rodzeństwa, jak się uśmiecha, to ma cudowne iskierki w oczach, a jej śmiech to najpiękniejsza melodia świata. A! No i jeszcze to, że mój braciszek jest w niej szaleńczo zakochany.- opowiedziałam tyle ile się dowiedziałam z opisu Chris’a. Nagle coś do mnie dotarło- Ej!!!- wskazałam na niego palcem.- Nie wyjeżdżaj mi tu z „lasencją”, bo zacznę robić się zazdrosna.- wybuchliśmy śmiechem.
-Wooow. Rzeczywiście, nie dużo wiesz. Zakładam, że sprzedałaś mi właśnie historyjkę, którą wcześniej usłyszałaś od Chris’a.- podniósł brwi.
-Dokładnie.- i nagle mnie zamurowało. Coś poczułam. Mojej ręki trzymającej kubek coś dotknęło. Coś zimnego i mokrego, ale szybko topniejącego, zapewne przez moją temperaturę ciała (biorąc pod uwagę kubek kawy). Za chwilę, poczułam to samo tyle, że na głowie i drugiej ręce. Spojrzałam w górę i niedowierzałam własnym oczom. Śnieg. Padał śnieg. W San Diego padał śnieg.- Czy, czy to jest śnieg???- zapytałam dla upewnienia. Ostatni raz to zjawisko widziałam, jak miałam dziesięć lat i spędzałam święta u mojej cioci we Francji.
-Tak.- usłyszałam głos Max’a.- To prawdopodobnie, sprawka tego nagłego spadku temperatury.- pomimo, że nie kocham zimy, wydaję mi się, że tegoroczne święta otulone białym puchem i kolorowymi światełkami, rozbrzmiewające kolędami i śmiechem małych dzieci, cieszących się na widok wymarzonych prezentów, będą szczególne. Nagle napłynęło do mnie pewne uczucie. Jakbym wyczuwała, że coś się stanie. Złego, czy dobrego??? Tego nie wiem.
Nie było wiatru, więc nie było także śnieżycy. Tylko lekki puszek spływał powoli na ziemię. Pospacerowaliśmy jeszcze trochę po parku, po czym postanowiliśmy wrócić. Przez drogę, zauważyłam, że napadało już sporo. Szykują się magiczne święta. W głowie cały czas miałam wspomnienie Bożego Narodzenia we Francji i aż mi się buzia sama śmiała. Dojechaliśmy do domu, szybciej niż myślałam. Wyszłam nie czekając na Max’a, a kiedy ten opuścił auto, dostał śnieżką w głowę. Zaśmiałam się widząc jego minę, a on tylko z łobuzerskim uśmiechem zapytał czy jestem pewna tego, co robię, podbiegł do mnie i natarł mnie śniegiem. Śmiałam się w niebogłosy, nie myśląc o biednych sąsiadach. Ale nie wszyscy chyba spali, bo dzieci państwa Withmoore bawiły się przed domem. Kiedy mojemu chłopakowi znudziło się faszerowanie mnie śniegiem, wstałam i otrzepałam się z białej posypki. Cały czas śmiejąc się podeszliśmy do schodków, weszłam na jeden, wiec byłam wzrostu Max’a.
-Dzięki za ten wieczór.- powiedziałam patrząc mu w oczy.
-Ni ma, za co.- i pocałował mnie. Namiętnie i delikatnie. Objęłam jego szyję, wtapiając palce we włosy. Objął mnie w tali i przyciągnął do siebie. Wzmocnił pocałunek, nie protestowałam. Staliśmy na schodkach całując się jakbyśmy nie widzieli drugiej osoby przez milion lat, wokół nas padał biały śnieg, a cała okolica świątecznie udekorowana, tworzyła romantyczny nastrój. Nagle usłyszeliśmy krzyk:
-Max!!!!- oderwaliśmy się od siebie. W uszach szumiała mi krew i miałam nierówny i szybki oddech. Jego klatka tez podnosiła się szybko. Spojrzeliśmy w górę, gdzie na balkonie stał mój tata.- Zostaw już moją córkę, bo się udusi i nie dożyje nawet dwudziestki!!!- zaśmialiśmy się i nasze spojrzenia znowu si spotkały. Tym razem ja pocałowałam jego. Trzy krótkie pocałunki.
-Muszę już lecieć. Spotkamy się jutro? Mam jeszcze coś do załatwienia.- popatrzyłam na niego uważniej. Miał rozpalone policzki.
-Mhm. Zadzwoń.- zbliżył się do mnie. Ale ja odwróciłam głowę.
-A-a.- zaprotestowałam i popukałam opuszkiem palca w policzek. Z uśmiechem na twarzy przewrócił oczami i dał mi buzi w policzek.
-Kolorowych snów!!!- krzyknął kiedy stał jedną noga w samochodzie, a ja otwierałam drzwi,
-Dzięki!! Nawzajem!!- popatrzyłam jeszcze krótką chwilę, po czym weszłam do domu.
                                                                                    (…)
Po krótkim prysznicu i ogarnięciu, zlepionych od śniegu włosów, weszłam pod ciepłą kołderkę i cała się pod nią zanurzyłam. Zgasiłam nocną lampkę zostawiając tylko świąteczne światełka i zasnęłam z myślą: „Co takiego niezwykłego wydarzy się w te święta???”

XVI. Deszczowy dzień.

Nagle poczułam jakby ktoś uderzył mnie w pierś i ocknęłam się. Zamrugałam kilka razy i zdałam sobie sprawę, że płakałam. Rozkleiłam się przy opowieści babci Max’a, która swoją drogą, była bardzo wzruszająca. Historia staruszki, była…zmienna. Najpierw cudowne zakochanie się i młode lata miłości, pełne czułości, wspólnego czasu i coraz to bardziej zacieśniających się więzi, między dwójką ludzi. Później ślub, wspaniałe przeżycie, zdarzające się raz w życiu, przepełnione radością, uśmiechem i łzami szczęścia. Następnie, dzieci- taka kolej rzeczy. Dziecko, to mały skarb, który dopełnia rodzinę i łączy wszystko jak klej „Super Glue”. Ale tragedia, która spotkała panią Sophij’ę jest… nie mam słów. Śmierć, która przyszła w tak młodym wieku i tak szybko, która zostawiła młodą kobietę bez męża, bez drugiej połówki i pozbawiła dziecko ojca, jest najgorsza rzeczą, jaka kiedykolwiek mogła się zdarzyć.
Dotarło do mnie, że babcia West’ów, chciała przekazać i mi i Max’owi ważną naukę. Przez tą historię, dała nam- przynajmniej mi- do zrozumienia, żebyśmy cieszyli, się sobą nawzajem, chłonęli każdą chwilę razem spędzoną, każdy prezent, dar, gest…wszystko, co robimy razem. Bo, kiedyś, przez nagły, nieprzewidziany przypadek, możemy wszystko stracić.
Pociągnęłam nosem i odkleiłam brodę od kolana. Spojrzałam na Max’a siedzącego po mojej lewej- wpatrywał się w babcię, ale musiał zauważyć mój ruch głową, bo również na mnie spojrzał. Szkliły mu się oczy. Płakał. Teraz wiedziałam, co tego chłopaka może doprowadzić do łez. Babcia jest mu bliska i bardzo ją kocha. To było widać jak na dłoni. W końcu ta kobieta, zastępowała mu rodziców. Chłopak przeniósł wzrok ze mnie, z powrotem na swoją babcię.
-To, to było…Niesamowite i wzruszające. Dlaczego wcześniej nie słyszałem tej historii???- staruszka, tylko uśmiechnęła się ciepło.
-Czekałam na odpowiedni moment.- mówiąc to spojrzała na mnie. Czyżby chciała dziewczynie swojego wnuczka, pokazać, jaki jest naturalnie???- Nie płacz kochanie.
-Ja….ja tylko…- przenosiłam wzrok z kobiety na chłopaka i z powrotem. Nagle mnie olśniło…- … płaczę, bo dotarło do mnie, że nie mam zielonego pojęcia, co bym zrobiła, gdybym straciła Max’a.- powiedziałam patrząc na siwowłosą. Max wziął mnie za rękę i pocałował jej wierzch, wcześniej splatając palce. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się.
-Jesteście przesłodcy.- usłyszeliśmy miły dla uszu głos babci. Posłaliśmy jej uśmiechy, kiedy wszystko runęło przez dźwięk mojego telefonu.
-Przepraszam.- powiedziałam wyjmując telefon. Dostałam widomość.
„Masz dwadzieścia minut. Inaczej starzy cię zabiją.”- Chris.
„Dobra. Zaraz będę.”- odpisałam krótko.
-Aaaammmmmmm. Właściwe muszę już jechać, bo inaczej nikt mnie już nie zobaczy.- dopowiedziałam patrząc na wstającego Max’a.
-Rodzice???- zapytał chłopak, kładąc poduszki na swoje miejsce.
-Tak. Chris napisał, że mam dwadzieścia minut, bo starzy mnie zabiją.- chłopak uśmiechnął się szczerze.
-Podwiozę cię.
-Dzięki.
Pożegnałam się z panią Sophij’ą, umawiając się, że odwiedzę ją w środę po lekcjach i chwilę potem, zakładałam botki w przedpokoju. Opatuliłam się kurtką i chustką, po czym wyszłam. Za mną podążył Max. Podróż była jakaś taka krótka, ale bardzo przyjemna. Śmiałam się z chłopakiem, właściwie sama nie wiem, z czego. Pod domem byłam trochę później niż dwadzieścia minut, bo genialny Max nie mógł oderwać ode mnie swoich słodkich jak cukier, ust.
Ostatni dzień listopada zakończyłam z uśmiechem na twarzy.
                                                                                              (…)
Tak właśnie dotrwaliśmy do grudnia.  Pierwszy dzień miesiąca, przywitał całe San Diego deszczem, bo śnieg u nas nie padał i chwała za to. Jako, że miałam na trzecią lekcyjną, wstałam około godz. 8:30, założyłam ciepłe skarpetki i w pidżamie, z kubkiem kawy i kanapkami z serem, oglądałam telewizję. W domu było pusto. Rodzice w pracy, a brat dawno w szkole. Po dwudziestu minutach totalnego lenia na kanapie w salonie, ruszyłam się, pozmywałam i ubrałam się w miarę ogarnięte ubranie. Muszę pogonić Chris’a bo wszystkie moje ciuchy czekają na pranie. Założyłam czarne rurki i miętowy sweter, po czym, o dziwo zaczęłam przeglądać moje naszyjniki, których miałam….dwadzieścia???!!! Nie wiedziałam, co mnie skłoniło, żeby założyć jakąś błyskotkę. Może Max??? Ale, przecież mówił, że lubi mnie naturalną. No trudno. Trzeba wykonać telefon…
„Halo???”- po dwóch sygnałach usłyszałam głos mojej przyjaciółki.
-Witam Panią, wczasowiczkę. Mam kryzys i potrzebuję modowej ręki.- odpowiedziałam.
„Po pierwsze, nie jestem na wczasach, tylko na jakimś obozie, na którym i tak nie mam za dużo, do roboty. Po drugie…TY???!!!! Masz kryzys i do tego mo-modowy???? Nie wierzę!!!”
-Oj dobra, dobra. Zaraz się spóźnię. Pomożesz, czy nie???
„Hahaha!!! Co ta miłość z ludźmi robi…Co się dzieje??”
-Mam dylemat nad trzema naszyjnikami. Nie wiem, który założyć.
„Zrób zdjęcie i mi wyślij.”
-Ok. Dzięki. To na razie.
„Czekaj, czekaj. Powiedz mi jeszcze jedno. Jak trzyma się Kevin???”
-Totalna załamka.
„Żartujesz???!!!”
-Hahahaha tak. Ale też, nie do końca. Trochę chłopaczyna jest podbity, ale dziś mam zamiar go rozruszać.
„Karen!!!”- nie wiedziałam, o co chodzi, ale po chwili zrozumiałam.
-Nie w tym sensie. Prawdopodobnie zabiorę go do siebie i czymś go zajmę. Chyba, że coś mi w tym przeszkodzi.
„Coś, albo ktoś. Dobra, dzięki. Wysyłaj te zdjęcia.”
-Ok. Papatki.
„No pa.”
Potem wysłałam jej zdjęcia i padło na naszyjnik-sowę. Ta dziewczyna to dopiero ma gust. Wrzuciłam książki do torby i zbiegłam na dół. Założyłam moje ulubione długie kozaczki, płaszcz z kapturem, który zarzuciłam na głowę i już miałam wychodzić, kiedy dostałam widomość.
„Wpaść po ciebie???”- Max.
„Przecież jesteś w szkole…Prawda???”
„No, niby tak, ale mogę na chwilę wyskoczyć. Zresztą i tak mam świetlicę.”- musiałam to przemyśleć. Z jednej strony, chłopak musiał się zrywać ze szkoły, ale z drugiej, kiedy patrzyłam na kałuże deszczu na ulicy i szarówkę na zewnątrz…
„Jeśli możesz, to nie mam nic przeciwko. Nawet jestem za :)”
„Ok. Zaraz będę. :*”
Schowałam telefon do kieszeni i wyszłam z domu. Upewniłam się, że drzwi są zamknięte i poczekałam na schodkach pod daszkiem. Nie minęło pięć minut, kiedy przede mną zatrzymał się czarny chevrolet. Uśmiechnęłam się i starając się pominąć kałuże, które napotykałam na krótkiej drodze przez chodnik, podbiegłam do auta.
-Hej.- przywitałam się, nie patrząc na chłopaka, zapinając pasy.
-Witam panią.- usłyszałam jego głos.
-Dzięki, że po mnie przyjechałeś.- spojrzałam na niego i zamarłam.- Co, co ty zrobiłeś z włosami????- Max chyba zwariował. Obciął i przyciemnił włosy, robiąc lekkie pasemko. Nie wiem, jak on to zrobił, ale efekt był niezły. Przeczesałam je ręką.- Fajne.- stwierdziłam z uśmiechem.
-Dzięks.- pocałował mnie na przywitanie.- Jedziemy???
-Szczerze??? Nie mam najmniejszej ochoty. Ale muszę.- wzruszyłam ramionami.- No jedź już, bo jeszcze się rozmyślę.- chłopak zaśmiał się krótko i ruszył.
Wycieraczki ciężko pracowały, przez drogę do szkoły. Lało jak z cebra, co wcale fajne nie było. W krótce wjechaliśmy na teren szkoły. Max zamknął samochód, a ja nawet na niego nie czekając pobiegłam do budynku. Te kilka sekund sprawiło, że mój płaszcz był bardzo mokry. Grrrrr przeklęta pogoda.
-Mała!!! Gdzie tak pędzisz??? Z cukru nie jesteś!!! Nie rozpuścisz się!!!- krzyczał za mną Max. A niech sobie moknie wariat jeden, ja nie zamierzam. Lubię deszcz, lubię tańczyć w deszczu, lubię sesje zdjęciowe w deszczu, ale to w lecie, a nie w zimę, kiedy do ulewy dochodzi jeszcze niska temperatura.
Kiedy weszliśmy do środka, Max popędził do klasy, bo wyszedł do toalety, a ja skierowałam się do swojej szafki. Zdjęłam płaszcz i wytarłam go na tyle ile mogłam. W szafce powiesiłam go tak, żeby nie zmoczył niczego. Taki przynajmniej był mój cel. Wzięłam odpowiednie książki, czyli historię, a przy zamykaniu szafki towarzyszył mi dzwonek na przerwę. W mgnieniu oka, na korytarzach zrobiło się tłoczno. Skierowałam swoje kroki, do klasy, gdzie miałam mieć lekcje. W połowie drogi spotkałam Kevin’a.
-Hej dulcis*.
-O hej Kevin. Jak ci mija dzień???- zapytałam, kiedy kontynuowaliśmy drogę.
-W miarę. Jeden dzień bliżej, do przyjazdu Jess.- popatrzyłam  na niego, ale on tylko westchnął. – A ty???
-Mam depresję deszczową.
-Jezu!!!! Pierwszy raz słyszę, że Karen Murphy ma depresję.
-Ta, też się zdziwiłam.
                                                                                              (…)
-To, co??? Jutro u ciebie???- Kevin zadał to pytanie, kiedy wychodziliśmy z historii.
-Ok. Ale, o której???- zostaliśmy przydzieleni do wspólnego wypracowania.
-Pójdziemy prosto ze szkoły.
-E-e. Odpada.- powiedziałam, kręcąc głową.- Muszę jutro jechać do Max’a. Jego babcia się ode mnie uzależniła.
-Ok. To, o której???
-Hmmmm. Szesnasta???- zapytałam, otwierając szafkę, do której dotelepałam się z trudnością.
-Nie ma sprawy. Musze uciekać. Trzymaj się.
-No pa.- zdążyłam schować książki, kiedy usłyszałam krzyk.
-CO TY SOBIE MYŚLISZ???????!!!!!!!- odwróciłam się jak oparzona. Za mną stała Kate z jakąś kartką w ręku i swoją „świtą”. Bomba. Dziunia wróciła…
-O, co ci chodzi???- zapytałam wyjmując książki od chemii i zamykając drzwiczki.
-Myślisz, że jeśli chodzisz z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, które zresztą mi zabrałaś, to wolno ci robić takie rzeczy????!!!!!
-Kate, jakie rzeczy???- zapytałam opierając się o szafkę.
-Takie!!!!- wrzasnęła i wyciągnęła przed siebie rękę z kartką, na której wielkimi, czarnymi literami było napisane „DZIWKA”. Podniosłam do góry brwi i popatrzyłam na niebieskooką. Właśnie zdałam sobie sprawę, że większa część osób z mojego otoczenia ma niebieskie oczy. Max, Jess, Kevin, Kate…nawet mój tata i dziewczyny ze świty Kate…. Ale to tak, na marginesie.
-Myślisz, że JA to zrobiłam???- zapytałam, ze szczególnym naciskiem na „ja”.
-Tak. A kto inny mógłby to zrobić???- wyprostowała się i krzyżując ręce na piersi, wbiła we mnie wzrok.
-Hehe.- zaśmiałam się cicho.- Kate. Ja jestem wkurzającą i twardą zdzirą, owszem, ale nie jestem suką. Nie zrobiłabym czegoś takiego…- tu wskazałam na kartkę.-…choćbym nie wiem jak bardzo cię nienawidziła.- mówiąc to zbliżałam się do niej tak, że przy ostatnim słowie, nasze twarze dzieliły centymetry. Potem skierowałam się w swoją stronę.
-I tak się dowiem!!! Zdobędę dowody!!!!- krzyknęła za mną.
-Tak wiem, wiem. Tylko, że winną nie będę ja.- mruknęłam pod nosem. Swoją drogą, ciekawe, kto napisał tą kartkę. Oczywiście rozumiem, że Kate podejrzewa mnie, bo trochę jej za skórę zalazłam, no ale bez przesady. Nie zna mnie AŻ tak dobrze, żeby od razu mnie osądzać. No trudno, jeszcze się przekona…
                                                                              (…)
Reszta dnia, minęła…depresyjnie. Poważnie, nie lubię zimy. Najgorsza pora roku. A mówią, że najczęściej ma się jesienną depresję. Bzdura!!!! Ja najgłębszą i największą deprechę łapię właśnie na zimę. Masakra…Ale przynajmniej są święta!!!! Nie mogę się doczekać !!!!! Ale najlepsze jest potem….SYLWESTER!!!!!! W tym roku zamierzam się naprawdę zabawić, a potem będę zwalczać kaca… <333
Lekcje skończyłam o 15:15. Idąc do drzwi mijałam nie duże grupki ludzi, bo prawie trzy czwarte szkoły we wtorki kończyło wcześniej. Np. Kevin- wyszedł po dwunastej i się kurde cieszy. Otworzyłam drzwi i mój humor całkowicie się zepsuł. Kiedy siedziałam na przedostatniej lekcji, przestało padać i nawet zaczęło wychodzić słońce, a teraz???? Znowu lało jakby ktoś kran odkręcił… Nosz kurde!!!!! Uwzięli się na mnie, czy co???
-Nie idziesz do domu???- aż podskoczyłam, kiedy usłyszałam czyjś głos nad uchem. To był Max.
-Oh, dzięki Bogu.- i rzuciłam mu się na szyję.
-O! A cóż to za przypływ uczuć???
-Mmmm zwyczajnie nie będę musiała wracać do domu z buta.- powiedziałam wtulając się w jego szyję.
-Aha, czyli w naszym związku, przechodzimy na etap „Wykorzystaj i zostaw”- odsunął mnie od siebie i spojrzał w oczy.
-Jest w ogóle taki etap???- zapytałam marszcząc brwi i lekko uśmiechając się.
-Raczej nie.- nie dał mi nic odpowiedzieć, bo usta wykorzystał do czegoś innego. Całowaliśmy się tak w wejściu do szkoły, kiedy nagle usłyszeliśmy stukot obcasów. Zdążyliśmy się od siebie oderwać i spojrzeć w prawo (on w lewo), a obok nas przeszła (najfajniejsza, najmilsza i nasza ulubiona) nauczycielka od angielskiego mówiąc:
-Gołąbeczki kochane. Jedźcie do domu, bo już mnie bolą policzki, od uśmiechania się, kiedy na was patrzę.- poszła dalej, a my zaśmialiśmy się krótko i cicho.
Potem pokonaliśmy jakoś drogę do samochodu. Wsiedliśmy i opuściliśmy teren szkoły. Wrrrrrr powtórzę to raz jeszcze: NIE CIERPIĘ ZIMY!!!! Nie zajechaliśmy daleko, kiedy stanęliśmy w korku. Niedaleko szkoły był wypadek, spowodowany prawdopodobnie ograniczoną widocznością. Chwała Bogu, że w radiu leciał „Michael Jackson-Beat It”, a potem „Black Or White” wiec trochę sobie pośpiewaliśmy. Zdawało się, jakbyśmy w tym korku stali laaaaata, długie, bardzo długie lata. Ale przyjemnie ten czas spędziłam. Chociaż jeden plus tego dnia. W końcu dojechaliśmy do mojego kochanego, cieplutkiego, miłego przytulnego i suchego domku. Ciemno było i na zewnątrz i w środku.
Około godz. 22:00, przyjechali rodzice, a Max zmył się do siebie, a ja zostałam sama w zaciszu mojego pokoju. Nie wiem, co mnie naszło, ale wybrałam się na strych. Po buszowaniu miedzy pudłami i starociami, znalazłam to, czego szukałam i wróciłam z łupem do pokoju. Po kilku minutach usłyszałam pukanie do drzwi.
-Proszę!!!- krzyknęłam.
-Hej siostra. Co robisz??? … Nie za wcześnie trochę???- brat zastał mnie siedzącą na łóżku i oplatającą ramę łóżka kolorowymi, świątecznymi lampeczkami.
-E-e.- zaprzeczyłam.- Muszę coś tu zmienić, bo strasznie się w tej mojej norze, ponuro zrobiło.- popatrzyłam na chłopaka z uśmiechem, ale coś nie zaciekawiło. Mój nad wyraz „normalny” braciszek stał z jedną ręką w kieszeni, oparty o ścianę, drugą ręką badając moją szklaną kulkę z białym niedźwiedziem w środku. Miał dziwny, zamyślony wyraz twarzy. O-oł…- Chris??? Wszystko ok???- zapytałam podłączając lampeczki do kontaktu obok łóżka, którego rama teraz mrugała do mnie wesołymi, kolorowymi „iskierkami”.
-Taaa…- przeciągnął samogłoskę w zamyśleniu.
-Aha, a ja jestem chińską księżniczką.- podeszłam do niego, pociągnęłam za rękę i zmusiłam do tego, żeby usiadł ze mną na łóżku.- No, to mów.- oparłam się o ramę łóżka przy nogach, a Chris usiadł naprzeciwko mnie.
-Ale, o czym???
-O powodzie, twojego dziwnego zachowania.
-Gadasz. Zachowuję się normalnie.- podniosłam brwi.
-Przychodzisz do mnie z własnej woli, pytasz się, co robię, nie wszczynasz kłótni, oglądasz moje rzeczy, jesteś zamyślony i jakiś taki uniesiony. To nie jest normalne zachowanie.
-Zakochałem się.- walnął prosto z mostu. Zbił mnei tym z tropu i trochę siedziałam w szoku, ale potem, coś się we mnie otworzyło.
-OHOHOHOHOHOOOO!!!!!! Mój braciszek się zakochał!!! Hahahahahaha !!!- zaczęłam się cieszyć.
-No i z czego się śmiejesz??- uśmiechnął się
-Nie śmieję się. Cieszę się. No, opowiadaj.- usiadłam wygodnie i zaczęłam słuchać.
Okazało się, że owa dziewczyna ma na imię Samantha, jest w klasie Chris’a i ma status, niedostępna, ponieważ ma chłopaka. Ale plus jest taki, że w ich związku nie jest kolorowo, także jest nadzieja. Po wygadaniu się i wysłuchaniu mojego zdania, chłopak zmył się do swojego pokoju, a ja skończyłam dekorować pokój lampkami. Teraz wisiały nad biurkiem, zwisały w dół z karnisza i na ramach łóżka. Potem zaliczyłam łazienkę i popisałam trochę z Max’em. Tego deszczowego i depresyjnego dnia zasnęłam myśląc o moim kochanym braciszku, z którego teraz ja będę mogła robić sobie żarty, bo chyba właśnie wkroczył w błoto o nazwie „miłość”, z którego ciężko wyjść.