Następnego dnia, tak jak się umawiałam, spotkałam się z Max’em i poszliśmy do „Shell”- sklepu morskiego. Zapomniałam, że miałam kupić Luke’owi jakąś muszelkę albo coś. Przypomniało mi się, że bardzo dobrze wspominał wyprawę na Hawaje, więc postanowiłam mu kupić coś, chociaż trochę przypominającego tą wycieczkę. Chodziłam po sklepie, oglądałam dokładnie każdą półkę, każdą muszelkę, każdą figurkę i nagle wpadłam na to coś. Lampa z lawą. Przypominała trochę wulkan, a wokoło była miniaturka plaży i morza. Po prostu cudo!!!! Poprosiłam o zieloną, (bo to ulubiony kolor Luke’a) i za chwilę opuszczałam sklep z pudełkiem w torebce.
Wróciliśmy do domu śmiejąc się z żartów, które opowiadaliśmy. Oczywiście wszystkie prezenty ukrywałam w swoim pokoju. Max pomógł mi wszystko popakować.
-Dla, kogo to????- zapytał, pokazując mi zestaw kosmetyków.
-Dla mamy.- odpowiedziałam, przyklejając papierową gwiazdkę na prezent dla taty. Perfumy playboya. Mln tatulek będzie w niebo wzięty.
-Przecież twoja mama ma od cholery takich rzeczy.- stwierdził przekręcając w palcach tusz do rzęs.
-No, niby tak. Ale jak ostatnio buszowałam w sypialni rodziców, w poszukiwaniu inspiracji na prezent, to się przeraziłam. Trzy czwarte tego, co ona tam trzyma jest stare jak samochód Blackwell’a.- to nasz nauczyciel fizyki. Jeździ starym gratem, a wszyscy mają z niego polewkę :D
-Aha- wzruszył ramionami i włożył kosmetyki do torebki ze Św. Mikołajem.
-Dzięki za pomoc.- pocałowałam go w policzek schylając się po torebkę.
-Nie ma, za co. Jestem cały do twojej dyspozycji.- mrugnął do mnie i uśmiechnął się łobuzersko. Boże, jakiego ja sobie zboczeńca wybrałam xD
-Przestań, bo się jeszcze skuszę.- zaśmialiśmy się cicho.
Kiedy prezenty były już popakowane, zabraliśmy je na dół i położyliśmy je pod choinką. Rodzice dzisiaj pracowali, więc dom był pusty. No, poza Chris’em, ale on zamknął się w pokoju. Muszę z nim jeszcze porozmawiać o wizycie niejakiej Samanth’y.
(…)
Wigilia. Dzień, kiedy całe rodziny i przyjaciele, wieczorem siadają przy stołach, śpiewają kolędy, dają sobie prezenty, śmieją się i spędzają wspólnie czas. W domu panuje ciepło i radość. Roześmiane buzie dzieci, kiedy dostają prezenty, zakochane pary całujące się pod jemiołą, starsze małżeństwa, które przeżyły cudowne lata…mmmm kocham Wigilię.
Wigilia. Dzień, kiedy całe rodziny i przyjaciele, wieczorem siadają przy stołach, śpiewają kolędy, dają sobie prezenty, śmieją się i spędzają wspólnie czas. W domu panuje ciepło i radość. Roześmiane buzie dzieci, kiedy dostają prezenty, zakochane pary całujące się pod jemiołą, starsze małżeństwa, które przeżyły cudowne lata…mmmm kocham Wigilię.
Od samego rana, wzięłam się za siebie. Na początek przeprałam ubrania- czerwoną sukienkę w czarne pasy i czarne zakolanówki. Kiedy mój wigilijny strój się suszył weszłam pod prysznic, umyłam włosy i wyszorowałam ciało oliwką. W kabinie spędziłam pół godziny m.in. ze względu na długość moich włosów i właśnie tam zdałam sobie sprawę, że zaczęłam ubierać się jak przeciętna dziewczyna. Już nie tylko spodnie i T-shrity się liczą. Następnie z ręcznikiem na głowie, skierowałam się do pokoju, włączyłam radio i zaczęłam z szuflady wybierać potrzebne rzeczy do ogarnięcia paznokci. W studiu radiowym, w centrum miasta właśnie siedział mój ulubiony redaktor radiowy:
„Witaaaaam Saaaaan Diegooooo!!!! Tutaj Rick Hunter!!! Dzisiaj mamy Wigilię. Magiczny dzień i magiczny czas. Życzę wszystkim wesołych, udanych i ciepłych świąt, spędzonych w gronie najbliższych. W sklepach ludzie dokonują ostatnich zakupów, a piękne panie założę się od samego rana, robią niewyobrażalne rzeczy ze swoim wyglądem. Ha ha ha. Tymczasem całe miasteczko przeżywa szok, po tym jak z przyczyn niskiej temperatury, która tego roku zaatakowała San Diego i okoliczne miasta, spadł śnieg. To by było na tyle. A teraz ukochany przez większość narodu Dave Mirrel* i jego najnowszy kawałek „When Christmas Come”*
Uśmiechnęłam się, zawsze tak było, kiedy na antenie był Rick. Jego głos był ciepły i przyjemny dla ucha. Usiadłam przy biurku (moja łazienka była tak cudownie zbudowana, że do malowania paznokci światło się nie nadawało) i zaczęłam malować paznokcie podkładem. Kiedy wysechł użyłam czarnego i czerwonego lakieru. Malowałam pazurki na zmianę: raz czarny, raz czerwony. Kiedy już się z nimi uporałam, założyłam na siebie (wcześniej ubrałam się w czarną bieliznę) szlafrok i skierowałam się na dół.
-Tato???!!!- krzyknęłam będąc w połowie schodów.
-Słucham cię???!!!- odkrzyknął z gabinetu. Jeny!!!! Trzeba było mówić, że jest na górze. Zawróciłam więc i weszłam do środka. Gabinet był przytulny, mimo to, że zastawiony szafami, regalami, szafeczkami itp. Tata siedział na bordowym fotelu przy biurku i szukał czegoś w Internecie.
-O, której wraca mama???
-Około czternastej.- spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Aaaaaa, Wigilia jest w końcu o szesnastej, czy siedemnastej???
-To drugie.
-Aha. No ok.- chciałam wyjść, ale mnie zatrzymał.
-Karen!!!- odwróciłam się.- Czemu pytasz???
-Tato, nie bój się, z domu nie ucieknę. Chcę tylko wiedzieć, czy się wyrobie, żeby jej pomóc.- podeszłam i przytuliłam go.
(…)
-Jestem!!!!- usłyszałam mamę, kiedy wciągałam na nogę zakolanówkę. Powiem wam, że wyglądałam całkiem nieźle. Przypudrowałam trochę twarz, powieki pomalowałam na czerwono, a rzęsy czarną maskarą. Spojrzałam na zegarek, było po piętnastej. Mamie się pewnie w pracy przedłużyło.
Po pół godzinie, w czasie, której mama przygotowała się do Wigili, zeszłyśmy na dół i wzięłyśmy się za robotę. Przykrywałam stoły białymi obrusami, a mama zajęła się jedzeniem. Kiedy weszłam do kuchni, cały blat był zastawiony sałatkami, wędlinami i różnego rodzaju przekąskami. W folii leżał chleb, a mama właśnie zdejmowała sreberko z talerzyka, na którym leżały jajka. Na kuchni w garnku stała zupa, a obok na dwóch patelniach po cztery ryby. Wzięłam się za krojenie chleba. Podczas półtora godzinnej pracy rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się. Kiedy jedzenie już było gotowe, zaczęłyśmy dekorować stół. Wyjęłam z witryny dwa świeczniki i postawiłam je na końcach, dwóch złączonych stołów. Mama na środku postawiła dwie świece. Potem w grę weszły nakrycia. Właśnie stawiałam ostatni talerz, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. Po drugiej stronie stało rodzeństwo West’ów. Trzymało pod bokami babcię. Szczerze wątpiłam czy się zjawią, ze względu na stan pani Sophij’i, toteż nieźle się zdziwiłam ich obecnością. Uśmiechnęłam się i mówiąc „wejdźcie” wpuściłam ich do domu. Szli wolniej niż zwykle, ale babcia moich przyjaciół dumnie stawiała kroki. W przedpokoju cała trójka pozbyła się pierwszej warstwy ubrań, a moi rodzice zaprowadzili panią Soohij’ę do salonu. Jessica przytuliła mnie tak mocno, że mało mnie nie udusiła i poszła w ich ślady zostawiając mnie i Max’a w ciemnym przedpokoju. Przytulił mnie.
-Wesołych Świat.- powiedział to tak czule, że ugięły się pode mną kolana. Ale ja wiedziałam coś, czego on nie wiedział.
-Wzajemnie. Jakim cudem, twoja babcia się tu znalazła??? Przecież jest chora i każdy ruch może być niebezpieczny.
-Kiedy dowiedziała się, że na Wigilię, jedziemy do ciebie, zerwała się z fotela bez większego problemu. Nawet nie mówiła, że coś ją boli.
-Ahaaaa.- mruknęłam kiwając głową z łobuzerskim uśmiechem.
-Co????- zapytał lekko uśmiechając się i marszcząc brwi.
-Nie no, nic, nic.- odpowiedziałam i spojrzałam w górę. Postąpił jak ja i poczułam wibracje na jego brzuchu (trzymałam tam ręce). Otóż, mój kochany braciszek zawiesił w wczoraj jemiołę, dokładnie nad nami.
-Robisz to specjalnie???- zapytał ponownie patrząc na mnie.
-I tak i nie.- mrugnęłam do niego.- Ale tak czy siak, z obowiązku musisz się wywiązać.- przewrócił tylko oczami i musnął moje usta. Ale to był początek. Niewinne dotknięcie przerodziło się w namiętny pocałunek. Przerwał nam dzwonek do drzwi. Podskoczyliśmy jak oparzeni, po czym buchnęliśmy śmiechem.
-To pewnie Luke i ciocia Lily. Idź zaraz przyjdę.- lekko mnie pocałował i za chwilę znikał za rogiem. Poprawiłam sukienkę i włosy, a następnie ruszyłam do drzwi. Otworzyłam je i już po chwili ściskałam Luke’a i ciocię.
Po krótkiej rozmowie wszyscy skierowaliśmy się do salonu. Jess i moja mama poustawiały wszystko, podczas kiedy ja witałam gości. Zasiedliśmy do stołu, ja pomiędzy Max’em, a Jess. Potem wszystko potoczyło się normalnie. Na początek łamanie się opłatkiem i życzenia:
Mama: Zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń, samych dobrych ocen i wszystkiego, co najlepsze, córciu. No, i oczywiście długiego, szczęśliwego i trwałego w związku. Max to dobry chłopak.
Tata: Córa, moja kochana!!! Wszystkiego naj, naj, naj. Mama mnie pewnie ubiegła, więc życzę ci tego, co ona. I szczęścia w związku.
Luke: Mała!!! Zdrowia, szczęścia, uśmiechu, ciepła i wszystkiego, co najlepsze. Żebyś nie zawiodła się na Max’ie i była z nim jak najdłużej.
Ciocia Lily: Karen!!! Jak ja cię dawno nie widziałam (mocny uścisk). Wszystkiego, co najlepsze, spełnienia marzeń, szczęścia w związku, dużej miłości, stałego uśmiechu, przyzwoitych ocen i w ogóle całkowitej dobroci.
Pani Sophija (oczywiście nie wstała, ze względów zdrowotnych): Dziecko drogie, szczęścia w miłości, bo to najważniejsze. Zdrowia i dobrych ocen (ludzie kochani, jestem w liceum, takie życzenia „dobrych ocen” to ja słyszałam w podstawówce i gimnazjum :D) Zero krzywd i smutku, samego szczęścia i uśmiechu. Wytrzymałości i trwałości. Niech w związku z moim wnuczkiem nic złego cię nie spotka.
Jess: Karen!!!! (rzuciła mi się na szyję) Podejrzewam, że od wszystkich słyszałaś to samo, więc życzę ci wszystkiego najlepszego. Cierpliwości do mojego braciszka i szczęścia z nim.
Chris: jego życzenia były niezłożone, ale życzył mi również wszystkiego najlepszego i szczęścia w związku.
Max: Już ty dobrze wiesz, czego ja ci życzę. Ale przede wszystkim cierpliwości do mnie i moich wybryków. (pocałował mnie ciepło)
Czy tylko mi się wydaje, czy wszyscy życzyli mi szczęścia w związku??? :):) Jak oni mnie dobrze znają :)
Potem usiedliśmy wszyscy do stołu i zaczęliśmy jeść. Na początku zupa i ryby, a potem przekąski. Przez cały czas wszyscy rozmawialiśmy, śmialiśmy się, opowiadaliśmy historie,a w tle słychać było kolędy, któr leciały z radia. Moi rodzice dogadywali się z babcią West’ow, Luke i ciocia Lily z Max’em, a reszta ze sobą. Po kolacji, niektórzy przenieśli się na kanapę i fotele, a ja (jak to zawsze bywa) zajęłam się prezentami. Szczerze??? Nie zapamiętałam, co kto dostał. Duuużo tego było. Z jednego prezentu cieszyłam się najbardziej. Dostałam go od Max’a. Czarna wiązana bransoletka ze srebrnym serduszkiem, zrobionym z małych kwiatuszków.
Około godziny dwudziestej pierwszej, tata zawiózł Jessic’ę i panią Sophij’e do domu, a ciocia Lily i Luke poszli do pokoju gościnnego. Po paru minutach, wrócił tata. Przy lekkiej muzyczce usiadłam na kolanach Max’a, który usiadł na fotelu i położyłam się na nim plecami. Na kanapie usiedli moi rodzice. Rozmawialiśmy o wszystkim.
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Kogo niesie o tak późnej porze??? Wstałam i otworzyłam. A ten, kto stał za drzwiami, całkowicie wbił mnie w podłogę i chyba doznałam największego szoku.
-Hej Karen. Wesołych Świąt…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz