poniedziałek, 30 grudnia 2013

XVI. Deszczowy dzień.

Nagle poczułam jakby ktoś uderzył mnie w pierś i ocknęłam się. Zamrugałam kilka razy i zdałam sobie sprawę, że płakałam. Rozkleiłam się przy opowieści babci Max’a, która swoją drogą, była bardzo wzruszająca. Historia staruszki, była…zmienna. Najpierw cudowne zakochanie się i młode lata miłości, pełne czułości, wspólnego czasu i coraz to bardziej zacieśniających się więzi, między dwójką ludzi. Później ślub, wspaniałe przeżycie, zdarzające się raz w życiu, przepełnione radością, uśmiechem i łzami szczęścia. Następnie, dzieci- taka kolej rzeczy. Dziecko, to mały skarb, który dopełnia rodzinę i łączy wszystko jak klej „Super Glue”. Ale tragedia, która spotkała panią Sophij’ę jest… nie mam słów. Śmierć, która przyszła w tak młodym wieku i tak szybko, która zostawiła młodą kobietę bez męża, bez drugiej połówki i pozbawiła dziecko ojca, jest najgorsza rzeczą, jaka kiedykolwiek mogła się zdarzyć.
Dotarło do mnie, że babcia West’ów, chciała przekazać i mi i Max’owi ważną naukę. Przez tą historię, dała nam- przynajmniej mi- do zrozumienia, żebyśmy cieszyli, się sobą nawzajem, chłonęli każdą chwilę razem spędzoną, każdy prezent, dar, gest…wszystko, co robimy razem. Bo, kiedyś, przez nagły, nieprzewidziany przypadek, możemy wszystko stracić.
Pociągnęłam nosem i odkleiłam brodę od kolana. Spojrzałam na Max’a siedzącego po mojej lewej- wpatrywał się w babcię, ale musiał zauważyć mój ruch głową, bo również na mnie spojrzał. Szkliły mu się oczy. Płakał. Teraz wiedziałam, co tego chłopaka może doprowadzić do łez. Babcia jest mu bliska i bardzo ją kocha. To było widać jak na dłoni. W końcu ta kobieta, zastępowała mu rodziców. Chłopak przeniósł wzrok ze mnie, z powrotem na swoją babcię.
-To, to było…Niesamowite i wzruszające. Dlaczego wcześniej nie słyszałem tej historii???- staruszka, tylko uśmiechnęła się ciepło.
-Czekałam na odpowiedni moment.- mówiąc to spojrzała na mnie. Czyżby chciała dziewczynie swojego wnuczka, pokazać, jaki jest naturalnie???- Nie płacz kochanie.
-Ja….ja tylko…- przenosiłam wzrok z kobiety na chłopaka i z powrotem. Nagle mnie olśniło…- … płaczę, bo dotarło do mnie, że nie mam zielonego pojęcia, co bym zrobiła, gdybym straciła Max’a.- powiedziałam patrząc na siwowłosą. Max wziął mnie za rękę i pocałował jej wierzch, wcześniej splatając palce. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się.
-Jesteście przesłodcy.- usłyszeliśmy miły dla uszu głos babci. Posłaliśmy jej uśmiechy, kiedy wszystko runęło przez dźwięk mojego telefonu.
-Przepraszam.- powiedziałam wyjmując telefon. Dostałam widomość.
„Masz dwadzieścia minut. Inaczej starzy cię zabiją.”- Chris.
„Dobra. Zaraz będę.”- odpisałam krótko.
-Aaaammmmmmm. Właściwe muszę już jechać, bo inaczej nikt mnie już nie zobaczy.- dopowiedziałam patrząc na wstającego Max’a.
-Rodzice???- zapytał chłopak, kładąc poduszki na swoje miejsce.
-Tak. Chris napisał, że mam dwadzieścia minut, bo starzy mnie zabiją.- chłopak uśmiechnął się szczerze.
-Podwiozę cię.
-Dzięki.
Pożegnałam się z panią Sophij’ą, umawiając się, że odwiedzę ją w środę po lekcjach i chwilę potem, zakładałam botki w przedpokoju. Opatuliłam się kurtką i chustką, po czym wyszłam. Za mną podążył Max. Podróż była jakaś taka krótka, ale bardzo przyjemna. Śmiałam się z chłopakiem, właściwie sama nie wiem, z czego. Pod domem byłam trochę później niż dwadzieścia minut, bo genialny Max nie mógł oderwać ode mnie swoich słodkich jak cukier, ust.
Ostatni dzień listopada zakończyłam z uśmiechem na twarzy.
                                                                                              (…)
Tak właśnie dotrwaliśmy do grudnia.  Pierwszy dzień miesiąca, przywitał całe San Diego deszczem, bo śnieg u nas nie padał i chwała za to. Jako, że miałam na trzecią lekcyjną, wstałam około godz. 8:30, założyłam ciepłe skarpetki i w pidżamie, z kubkiem kawy i kanapkami z serem, oglądałam telewizję. W domu było pusto. Rodzice w pracy, a brat dawno w szkole. Po dwudziestu minutach totalnego lenia na kanapie w salonie, ruszyłam się, pozmywałam i ubrałam się w miarę ogarnięte ubranie. Muszę pogonić Chris’a bo wszystkie moje ciuchy czekają na pranie. Założyłam czarne rurki i miętowy sweter, po czym, o dziwo zaczęłam przeglądać moje naszyjniki, których miałam….dwadzieścia???!!! Nie wiedziałam, co mnie skłoniło, żeby założyć jakąś błyskotkę. Może Max??? Ale, przecież mówił, że lubi mnie naturalną. No trudno. Trzeba wykonać telefon…
„Halo???”- po dwóch sygnałach usłyszałam głos mojej przyjaciółki.
-Witam Panią, wczasowiczkę. Mam kryzys i potrzebuję modowej ręki.- odpowiedziałam.
„Po pierwsze, nie jestem na wczasach, tylko na jakimś obozie, na którym i tak nie mam za dużo, do roboty. Po drugie…TY???!!!! Masz kryzys i do tego mo-modowy???? Nie wierzę!!!”
-Oj dobra, dobra. Zaraz się spóźnię. Pomożesz, czy nie???
„Hahaha!!! Co ta miłość z ludźmi robi…Co się dzieje??”
-Mam dylemat nad trzema naszyjnikami. Nie wiem, który założyć.
„Zrób zdjęcie i mi wyślij.”
-Ok. Dzięki. To na razie.
„Czekaj, czekaj. Powiedz mi jeszcze jedno. Jak trzyma się Kevin???”
-Totalna załamka.
„Żartujesz???!!!”
-Hahahaha tak. Ale też, nie do końca. Trochę chłopaczyna jest podbity, ale dziś mam zamiar go rozruszać.
„Karen!!!”- nie wiedziałam, o co chodzi, ale po chwili zrozumiałam.
-Nie w tym sensie. Prawdopodobnie zabiorę go do siebie i czymś go zajmę. Chyba, że coś mi w tym przeszkodzi.
„Coś, albo ktoś. Dobra, dzięki. Wysyłaj te zdjęcia.”
-Ok. Papatki.
„No pa.”
Potem wysłałam jej zdjęcia i padło na naszyjnik-sowę. Ta dziewczyna to dopiero ma gust. Wrzuciłam książki do torby i zbiegłam na dół. Założyłam moje ulubione długie kozaczki, płaszcz z kapturem, który zarzuciłam na głowę i już miałam wychodzić, kiedy dostałam widomość.
„Wpaść po ciebie???”- Max.
„Przecież jesteś w szkole…Prawda???”
„No, niby tak, ale mogę na chwilę wyskoczyć. Zresztą i tak mam świetlicę.”- musiałam to przemyśleć. Z jednej strony, chłopak musiał się zrywać ze szkoły, ale z drugiej, kiedy patrzyłam na kałuże deszczu na ulicy i szarówkę na zewnątrz…
„Jeśli możesz, to nie mam nic przeciwko. Nawet jestem za :)”
„Ok. Zaraz będę. :*”
Schowałam telefon do kieszeni i wyszłam z domu. Upewniłam się, że drzwi są zamknięte i poczekałam na schodkach pod daszkiem. Nie minęło pięć minut, kiedy przede mną zatrzymał się czarny chevrolet. Uśmiechnęłam się i starając się pominąć kałuże, które napotykałam na krótkiej drodze przez chodnik, podbiegłam do auta.
-Hej.- przywitałam się, nie patrząc na chłopaka, zapinając pasy.
-Witam panią.- usłyszałam jego głos.
-Dzięki, że po mnie przyjechałeś.- spojrzałam na niego i zamarłam.- Co, co ty zrobiłeś z włosami????- Max chyba zwariował. Obciął i przyciemnił włosy, robiąc lekkie pasemko. Nie wiem, jak on to zrobił, ale efekt był niezły. Przeczesałam je ręką.- Fajne.- stwierdziłam z uśmiechem.
-Dzięks.- pocałował mnie na przywitanie.- Jedziemy???
-Szczerze??? Nie mam najmniejszej ochoty. Ale muszę.- wzruszyłam ramionami.- No jedź już, bo jeszcze się rozmyślę.- chłopak zaśmiał się krótko i ruszył.
Wycieraczki ciężko pracowały, przez drogę do szkoły. Lało jak z cebra, co wcale fajne nie było. W krótce wjechaliśmy na teren szkoły. Max zamknął samochód, a ja nawet na niego nie czekając pobiegłam do budynku. Te kilka sekund sprawiło, że mój płaszcz był bardzo mokry. Grrrrr przeklęta pogoda.
-Mała!!! Gdzie tak pędzisz??? Z cukru nie jesteś!!! Nie rozpuścisz się!!!- krzyczał za mną Max. A niech sobie moknie wariat jeden, ja nie zamierzam. Lubię deszcz, lubię tańczyć w deszczu, lubię sesje zdjęciowe w deszczu, ale to w lecie, a nie w zimę, kiedy do ulewy dochodzi jeszcze niska temperatura.
Kiedy weszliśmy do środka, Max popędził do klasy, bo wyszedł do toalety, a ja skierowałam się do swojej szafki. Zdjęłam płaszcz i wytarłam go na tyle ile mogłam. W szafce powiesiłam go tak, żeby nie zmoczył niczego. Taki przynajmniej był mój cel. Wzięłam odpowiednie książki, czyli historię, a przy zamykaniu szafki towarzyszył mi dzwonek na przerwę. W mgnieniu oka, na korytarzach zrobiło się tłoczno. Skierowałam swoje kroki, do klasy, gdzie miałam mieć lekcje. W połowie drogi spotkałam Kevin’a.
-Hej dulcis*.
-O hej Kevin. Jak ci mija dzień???- zapytałam, kiedy kontynuowaliśmy drogę.
-W miarę. Jeden dzień bliżej, do przyjazdu Jess.- popatrzyłam  na niego, ale on tylko westchnął. – A ty???
-Mam depresję deszczową.
-Jezu!!!! Pierwszy raz słyszę, że Karen Murphy ma depresję.
-Ta, też się zdziwiłam.
                                                                                              (…)
-To, co??? Jutro u ciebie???- Kevin zadał to pytanie, kiedy wychodziliśmy z historii.
-Ok. Ale, o której???- zostaliśmy przydzieleni do wspólnego wypracowania.
-Pójdziemy prosto ze szkoły.
-E-e. Odpada.- powiedziałam, kręcąc głową.- Muszę jutro jechać do Max’a. Jego babcia się ode mnie uzależniła.
-Ok. To, o której???
-Hmmmm. Szesnasta???- zapytałam, otwierając szafkę, do której dotelepałam się z trudnością.
-Nie ma sprawy. Musze uciekać. Trzymaj się.
-No pa.- zdążyłam schować książki, kiedy usłyszałam krzyk.
-CO TY SOBIE MYŚLISZ???????!!!!!!!- odwróciłam się jak oparzona. Za mną stała Kate z jakąś kartką w ręku i swoją „świtą”. Bomba. Dziunia wróciła…
-O, co ci chodzi???- zapytałam wyjmując książki od chemii i zamykając drzwiczki.
-Myślisz, że jeśli chodzisz z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, które zresztą mi zabrałaś, to wolno ci robić takie rzeczy????!!!!!
-Kate, jakie rzeczy???- zapytałam opierając się o szafkę.
-Takie!!!!- wrzasnęła i wyciągnęła przed siebie rękę z kartką, na której wielkimi, czarnymi literami było napisane „DZIWKA”. Podniosłam do góry brwi i popatrzyłam na niebieskooką. Właśnie zdałam sobie sprawę, że większa część osób z mojego otoczenia ma niebieskie oczy. Max, Jess, Kevin, Kate…nawet mój tata i dziewczyny ze świty Kate…. Ale to tak, na marginesie.
-Myślisz, że JA to zrobiłam???- zapytałam, ze szczególnym naciskiem na „ja”.
-Tak. A kto inny mógłby to zrobić???- wyprostowała się i krzyżując ręce na piersi, wbiła we mnie wzrok.
-Hehe.- zaśmiałam się cicho.- Kate. Ja jestem wkurzającą i twardą zdzirą, owszem, ale nie jestem suką. Nie zrobiłabym czegoś takiego…- tu wskazałam na kartkę.-…choćbym nie wiem jak bardzo cię nienawidziła.- mówiąc to zbliżałam się do niej tak, że przy ostatnim słowie, nasze twarze dzieliły centymetry. Potem skierowałam się w swoją stronę.
-I tak się dowiem!!! Zdobędę dowody!!!!- krzyknęła za mną.
-Tak wiem, wiem. Tylko, że winną nie będę ja.- mruknęłam pod nosem. Swoją drogą, ciekawe, kto napisał tą kartkę. Oczywiście rozumiem, że Kate podejrzewa mnie, bo trochę jej za skórę zalazłam, no ale bez przesady. Nie zna mnie AŻ tak dobrze, żeby od razu mnie osądzać. No trudno, jeszcze się przekona…
                                                                              (…)
Reszta dnia, minęła…depresyjnie. Poważnie, nie lubię zimy. Najgorsza pora roku. A mówią, że najczęściej ma się jesienną depresję. Bzdura!!!! Ja najgłębszą i największą deprechę łapię właśnie na zimę. Masakra…Ale przynajmniej są święta!!!! Nie mogę się doczekać !!!!! Ale najlepsze jest potem….SYLWESTER!!!!!! W tym roku zamierzam się naprawdę zabawić, a potem będę zwalczać kaca… <333
Lekcje skończyłam o 15:15. Idąc do drzwi mijałam nie duże grupki ludzi, bo prawie trzy czwarte szkoły we wtorki kończyło wcześniej. Np. Kevin- wyszedł po dwunastej i się kurde cieszy. Otworzyłam drzwi i mój humor całkowicie się zepsuł. Kiedy siedziałam na przedostatniej lekcji, przestało padać i nawet zaczęło wychodzić słońce, a teraz???? Znowu lało jakby ktoś kran odkręcił… Nosz kurde!!!!! Uwzięli się na mnie, czy co???
-Nie idziesz do domu???- aż podskoczyłam, kiedy usłyszałam czyjś głos nad uchem. To był Max.
-Oh, dzięki Bogu.- i rzuciłam mu się na szyję.
-O! A cóż to za przypływ uczuć???
-Mmmm zwyczajnie nie będę musiała wracać do domu z buta.- powiedziałam wtulając się w jego szyję.
-Aha, czyli w naszym związku, przechodzimy na etap „Wykorzystaj i zostaw”- odsunął mnie od siebie i spojrzał w oczy.
-Jest w ogóle taki etap???- zapytałam marszcząc brwi i lekko uśmiechając się.
-Raczej nie.- nie dał mi nic odpowiedzieć, bo usta wykorzystał do czegoś innego. Całowaliśmy się tak w wejściu do szkoły, kiedy nagle usłyszeliśmy stukot obcasów. Zdążyliśmy się od siebie oderwać i spojrzeć w prawo (on w lewo), a obok nas przeszła (najfajniejsza, najmilsza i nasza ulubiona) nauczycielka od angielskiego mówiąc:
-Gołąbeczki kochane. Jedźcie do domu, bo już mnie bolą policzki, od uśmiechania się, kiedy na was patrzę.- poszła dalej, a my zaśmialiśmy się krótko i cicho.
Potem pokonaliśmy jakoś drogę do samochodu. Wsiedliśmy i opuściliśmy teren szkoły. Wrrrrrr powtórzę to raz jeszcze: NIE CIERPIĘ ZIMY!!!! Nie zajechaliśmy daleko, kiedy stanęliśmy w korku. Niedaleko szkoły był wypadek, spowodowany prawdopodobnie ograniczoną widocznością. Chwała Bogu, że w radiu leciał „Michael Jackson-Beat It”, a potem „Black Or White” wiec trochę sobie pośpiewaliśmy. Zdawało się, jakbyśmy w tym korku stali laaaaata, długie, bardzo długie lata. Ale przyjemnie ten czas spędziłam. Chociaż jeden plus tego dnia. W końcu dojechaliśmy do mojego kochanego, cieplutkiego, miłego przytulnego i suchego domku. Ciemno było i na zewnątrz i w środku.
Około godz. 22:00, przyjechali rodzice, a Max zmył się do siebie, a ja zostałam sama w zaciszu mojego pokoju. Nie wiem, co mnie naszło, ale wybrałam się na strych. Po buszowaniu miedzy pudłami i starociami, znalazłam to, czego szukałam i wróciłam z łupem do pokoju. Po kilku minutach usłyszałam pukanie do drzwi.
-Proszę!!!- krzyknęłam.
-Hej siostra. Co robisz??? … Nie za wcześnie trochę???- brat zastał mnie siedzącą na łóżku i oplatającą ramę łóżka kolorowymi, świątecznymi lampeczkami.
-E-e.- zaprzeczyłam.- Muszę coś tu zmienić, bo strasznie się w tej mojej norze, ponuro zrobiło.- popatrzyłam na chłopaka z uśmiechem, ale coś nie zaciekawiło. Mój nad wyraz „normalny” braciszek stał z jedną ręką w kieszeni, oparty o ścianę, drugą ręką badając moją szklaną kulkę z białym niedźwiedziem w środku. Miał dziwny, zamyślony wyraz twarzy. O-oł…- Chris??? Wszystko ok???- zapytałam podłączając lampeczki do kontaktu obok łóżka, którego rama teraz mrugała do mnie wesołymi, kolorowymi „iskierkami”.
-Taaa…- przeciągnął samogłoskę w zamyśleniu.
-Aha, a ja jestem chińską księżniczką.- podeszłam do niego, pociągnęłam za rękę i zmusiłam do tego, żeby usiadł ze mną na łóżku.- No, to mów.- oparłam się o ramę łóżka przy nogach, a Chris usiadł naprzeciwko mnie.
-Ale, o czym???
-O powodzie, twojego dziwnego zachowania.
-Gadasz. Zachowuję się normalnie.- podniosłam brwi.
-Przychodzisz do mnie z własnej woli, pytasz się, co robię, nie wszczynasz kłótni, oglądasz moje rzeczy, jesteś zamyślony i jakiś taki uniesiony. To nie jest normalne zachowanie.
-Zakochałem się.- walnął prosto z mostu. Zbił mnei tym z tropu i trochę siedziałam w szoku, ale potem, coś się we mnie otworzyło.
-OHOHOHOHOHOOOO!!!!!! Mój braciszek się zakochał!!! Hahahahahaha !!!- zaczęłam się cieszyć.
-No i z czego się śmiejesz??- uśmiechnął się
-Nie śmieję się. Cieszę się. No, opowiadaj.- usiadłam wygodnie i zaczęłam słuchać.
Okazało się, że owa dziewczyna ma na imię Samantha, jest w klasie Chris’a i ma status, niedostępna, ponieważ ma chłopaka. Ale plus jest taki, że w ich związku nie jest kolorowo, także jest nadzieja. Po wygadaniu się i wysłuchaniu mojego zdania, chłopak zmył się do swojego pokoju, a ja skończyłam dekorować pokój lampkami. Teraz wisiały nad biurkiem, zwisały w dół z karnisza i na ramach łóżka. Potem zaliczyłam łazienkę i popisałam trochę z Max’em. Tego deszczowego i depresyjnego dnia zasnęłam myśląc o moim kochanym braciszku, z którego teraz ja będę mogła robić sobie żarty, bo chyba właśnie wkroczył w błoto o nazwie „miłość”, z którego ciężko wyjść. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz