poniedziałek, 30 grudnia 2013

XV. Opowieść.

To było 59 lat temu. Miałam 21 lat i szukałam pracy. Chodziłam po domach, prosząc, żeby gospodarze przyjęli mnie, jako opiekunkę do dziecka, albo sprzątaczkę, ale z jakiegoś powodu nie robili tego. Raz albo byłam za młoda, albo mało doświadczona, albo zwyczajnie brakowało mi wykształcenia. Pewnego dnia wracałam do domu, przeglądając oferty pracy. Po chodniku biegł chłopak i zaczepił się o moją torbę. Ponieważ była otwarta, cała jej zawartość wylądowała na kostce. Zaczął przepraszać, pomagając mi zbierać zeszyty, książki i notatki. Mówiłam, że nic nie szkodzi, ale on nie przestawał. Kiedy torba z powrotem była pełna, wstaliśmy i nasze spojrzenia się spotkały. Ujrzałam najpiękniejsze, niebieskie, prawie chabrowe oczy. Ciemne blond włosy obcięte na krótko, dobrze zbudowane ciało, ciemne rzęsy, pełne usta, które złożyły się w uśmiech, tuż po tym jak zobaczył mnie w całej okazałości. A ja?? Czułam, że mój wygląd z każdą sekundą się pogarsza . Biała sukienka w niebieskie kwiatki, brązowy, długi warkocz, okulary z czarnymi oprawkami na nosie i płaskie buty. Podczas kiedy on miał na sobie, czarne lśniące spodnie i jasno fioletową koszulę…czułam się strasznie mała w porównaniu z nim. Poprawiłam okulary i stanęłam spuszczając głowę.
-Jeszcze raz przepraszam.- odezwał się. Jego głos był miękki i przyjemny dla ucha.
-Naprawdę nie ma pan, za co…- powtórzyłam raz jeszcze.
-Daj już spokój z tym panem. Jestem Bill.- wyciągnął dłoń, ujął moją i lekko pocałował jej wierzch. Podniosłam wzrok i zobaczyłam jak uśmiecha się szczerze.
-Sophija. Ale…wszyscy mówią na mnie Sophie.- przedstawiłam się.
Podczas dalszej rozmowy, którą odbyliśmy w drodze do mojego domu zaczęłam się rozluźniać. Kiedy żegnaliśmy się na schodach, wiedziałam już o nim chyba wszystko i nie czułam już presji w obecności chłopaka.
Miał 23 lata, wygląd opisywałam wcześniej. Mieszkał dwie ulice dalej i właśnie śpieszył się do kolegi, któremu coś się zepsuło, ale postanowił uratować damę w opałach. Umówiliśmy się na następny dzień. Niby to zwykłe spotkanie przy kawie, ale na samą myśl przewracało mi się w żołądku. Zaraz po tym, jak Bill zniknął za rogiem, pognałam do przyjaciółki i opowiedziałam o wszystkim. Cieszyła się chyba bardziej niż ja.
Nazajutrz, spotkaliśmy się w umówionym miejscu, o umówionej porze. Rozmawiało nam się lekko, wesoło i przyjemnie, podczas kiedy, co chwilę z naszych szklanek znikała kawa. Po opuszczeniu kafejki skierowaliśmy się do parku. Cały dzień spędziłam z Bill’em i czułam się jak w niebie. A wcześniej nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia.
Później było jeszcze parę spotkań i doszło do tego, że byliśmy parą. Wiecie jak to jest: trzy czwarte życia spędza się z drugą osobą. Tak też było z nami.
Po prawie trzech latach, przyszedł ten dzień… oświadczył się na kolacji, przy świecach, różach itp. Było idealnie. Skakałam i piszczałam ze szczęścia. Mało go nie udusiłam, kiedy rzuciłam mu się na szyję. Pierścionek był piękny. Srebrny z białym, małym brylancikiem. Nosiłam go dumnie. Potem był ślub, wesele i … dzieci.
Mieliśmy córeczkę. Słodki mały skarb, który trzymałam na rękach w szpitalu. Nazwaliśmy ją Susanne. Rosła szybko, jak dla nas, zbyt szybko. Bill zdobył dobrą pracę i po trzech latach od urodzenia się Sus (skrót od imienia Susanne przyp. autorki) wysłali go służbowo za granicę.
Ale po powrocie nie było już tak kolorowo. Sielanka się skończyła. Mój mąż złapał tam jakiegoś wirusa i był ciężko chory. Opiekowałam się nim, jak tylko mogłam. Ale po trzech latach nie wytrzymywałam już psychicznie i fizycznie. Pewnego wieczoru nie dałam rady dłużej i po prostu usiadłam na krześle, po czym zaczęłam płakać, ukrywając twarz w dłoniach. Nagle poczułam, że coś ciągnie mnie za róg sukienki. Spojrzałam w tamtą stronę. Łzy przysłaniały mi widok, ale rozpoznałam postać mojej małej córeczki. Bez namysłu wyciągnęłam przed siebie ręce i wzięłam swój sześcioletni skarb na kolana, po czym przytuliłam mocno do piersi. Jej krótkie i delikatne rączki objęły moją szyje, a ciemne włoski łaskotały w policzek. Siedziałyśmy tak chwilę, kiedy nagle mała zapytała:
-Mamusiu, co się dzieje tatusiowi???- w odpowiedzi uśmiechnęłam się smutno, ocierając łzy wierzchem ręki.
-Tata jest chory. Niedługo wyzdrowieje.- pocałowałam gładkie czoło.- Leć się pobawić, dobrze???- kiwnęła twierdząco głową i po chwili widziałam jak znika w cieniu korytarza. Miałam wrażenie, że ta mała istotka trzyma jeszcze Bill’a przy życiu.
Po uspokojeniu się, wstałam i poszłam do pokoju, gdzie leżał mój ciężko chory mąż i niewiele brakowało, a zmarłabym na zawał. Zobaczyłam Bill’a leżącego w łóżku z kartką i długopisem w ręku, zamkniętymi oczami i lekkim uśmiechem. Na policzku lśniła łza. Nie…nie oddychał. Wpadłam w panikę…
Pogrzeb odbył się trzy dni po zgodnie mojego męża. Stałam nad grobem, a twarze przechodzących koło mnie osób, rozmywały się. Widziałam tylko złoty napis: „Bill Alexsander Regory, kochający mąż i ojciec. Niech jego dusza spoczywa w pokoju”. Na czarnej płycie leżały wiązanki z różnymi napisami:
„Najwierniejsi przyjaciele.”
„Kochający rodzice i dziadkowie.”
„Kochający brat z rodziną.”
„Kochająca żona i córka. Nie zapomnimy o tobie.”
Itp. 
Kiedy już nikt nie został przy grobie, a Susanne została z bratem Bill’a, usiadłam na czarnej ławce i nie mogąc się powstrzymać, zaczęłam płakać. Nagle przypomniało mi się, że w kieszeni płaszcza, mam kartkę, którą drżącymi rękami wyjęłam z uścisku mojego, nie żywego już wtedy męża. Rozłożyłam ją i podczas kiedy chłodny, jesienny wiatr bawił się moimi długimi włosami, czytałam:
„Kochana Sophie
Wiem, że nie dużo czasu zostało mi już na tym świecie.
Dlatego teraz piszę do ciebie ten list, żeby zdążyć jeszcze przeprosić
i podziękować Ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Podziękować za: wszystkie, cudownie spędzone razem chwile, za twój uśmiech 
i dźwięczny śmiech, śliczne, błyszczące oczy, pełne, słodkie usta, za Twoją miłość do mnie i za naszą Susanne. Za dom, opiekę i ciepło. Za…wszystko, całe życie. Przeprosić chciałem za moje błędy
i niedociągnięcia. Za wszystko, czym Cię zawiodłem. Za to, czego nie byłem w stanie, albo nie zdążyłem zrobić. Za każdy, nawet najmniejszy błąd (powtarzam się). Mimo to, mam dla Ciebie, ostatni prezent. Nie mogę znieść myśli, że zostawiam Cię samą
z naszym małym skarbem, a wszystkie obowiązki spadają na Twoje barki. Nie wiem, co mnie do tego skłoniło, może już wtedy Bóg dawał mi znak, ale od parunastu miesięcy, zbierałem pieniądze. Są w kuchni, ostatnia szafka przy oknie. Za słoikami
z cukrem. Mam nadzieję, że tyle wystarczy.
(…)
Powiedz Susanne, że bardzo ją kocham i wytłumacz jakoś moją nieobecność. Wiem, że zrzucam na Ciebie dużą odpowiedzialność
i ciężar, ale sam nie zdążę już tego zrobić. Jeśli potrzebowałabyś czegokolwiek- pomocy,jedzenia, pieniędzy- zapewniam Cię, że możesz zgłosić się do moich rodziców i brata.
(…)
Kocham Cię, zawsze kochałem i zawsze będę kochać. Byłaś dla mnie całym światem
i tak pozostanie. Później doszła Susanne i właśnie wtedy byłem
w pełni szczęśliwy. Nie zapomnę Was nigdy. Kiedy już będę tam, po drugiej stronie, szepnę Bogu na ucho dobre słowa o mojej żonie
i córeczce. Nic się nie bój. Mimo, że ciałem nie będę już
z Wami, duszą zawsze. Będę Ci towarzyszył w reszcie życia. Będę pomagał, dawał pomysły, pocieszał. Możesz na mnie w pełni liczyć. Jeśli chodzi o Sus, to możesz być pewna, że będę na każdej randce
i ewentualnie postraszę jednego i drugiego niezbyt ułożonego adoratora.
Słowem, zawsze będę z Wami i nie opuszczę Was nigdy.
(…)
Kocham Cię Sophie, najbardziej na świecie. I naszą Susanne.Żegnaj.”
Tak właśnie zakończyłam dzień pogrzebu mojego trzydziestosześcioletniego męża. Płacząc nad ostatnim jego listem. Pełnym uczucia. Gdy go czytałam, niemal słyszałam jego głos, widziałam twarz, uśmiech, świecące oczy… Płakałam jeszcze długo po tym dniu, bardzo mnie dotknęła jego śmierć. Strasznie tęskniłam za moim Bill’em, nie mogłam pogodzić się z tym, że nie ma go obok mnie. Oczywiście wierzyłam w słowa, „Mimo, że ciałem nie będę już z Wami, duszą zawsze.” ale zawsze brak drugiej osoby, jej ciepła, zapachu… Łóżko było zimne, dom pusty i bez wesołości, wyłączając oczywiście moją małą córeczkę.
Po długim czasie żałoby doszłam do siebie, ale pustka pozostała…
Dlatego wy dzieci, bądźcie ze sobą jak najdłużej i niech ten wspólny czas będzie szczególny i szczęśliwy. A na stare lata, być może tak jak ja teraz, będziecie opowiadać historie ze swojej przeszłości…Wystarczy tylko miłość i zaufanie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz