poniedziałek, 30 grudnia 2013

XIV. Dom West'ów i babcia Sophija.

Minęło już trochę czasu odkąd zamieszkałam w San Diego. Koniec jesieni zbliżał się bardzo szybko i lada chwila mógł spaść śnieg xD Toteż każdy przygotowywał się na diametralnie szybkie zmiany. Ale o tym potem…
Wszystko na powrót zaczęło układać się świetnie i kolorowo. Mam chłopaka, któremu ufam i który nigdy jak na razie mnie nie zawiódł. Owszem skaza, którą pozostawił po tajemnicy z moją przyjaciółką, czyli jego siostrą wciąż jest, ale taka bardzo malutka. Skoro już przeszłam do mojej przyjaciółki. Chodzi z moim przyjacielem, z którym nie gadałam od… prawie czterech dni…oooo mam przerąbane xD Między nami jest wszystko po staremu. Spędzam z nią dużo czasu, ale nie więcej niż z moim liskiem (Max)- kilka dni temu poszłam z nim do przedszkola (sprawy szkolne), gdzie bawił się z dzieciakami siedząc na podłodze, udając rudego lisa i takie przezwisko przyczepiłam do jego osoby czerwoną pineską. Wracając do tematu. Moje życie na nowo nabrało sensu i objęłam swój nowy cel: być szczęśliwą, do spokojnej starości. Oczywiście jestem przygotowana na rozczarowania i przeszkody, ale na razie, cieszę się tym, co mam- tak brzmi moje nowe motto życiowe: „Żyj chwilą i oczekuj nieoczekiwanego”.
Max mnie rozpieszcza, wozi na zakupy (oczywiście żywności, z ciuchami daję sobie na pewien czas spokój), odrabiamy razem lekcje, ogółem spędzam z nim 3/4 mojego krótkiego żywota. Czasami dołącza do nas Jess i Kevin, albo chłopaki z zespołu. Jestem częstym gościem na próbach, ale nie mogę ich przekonać, żeby przed koncertem jesiennym (ostatni dzień jesieni), zrobili małe przedstawienie w parku… Słowem: jesteśmy szczęśliwi, młodzi, zwariowani zakochani <3
                                                                              (…)
Nadszedł ten dzień, kiedyś musiało się to zdarzyć. Tylko, dlaczego akurat teraz??? Dlaczego nie za tydzień, miesiąc…??? Kiedy ja tak bardzo potrzebuję wyciszenia i spokoju, oni mi to robią…Zawsze nie na miejscu… Uhhh nienawidzę was!!!!
-Proszę odwrócić kartki, macie 45min.- …tak bardzo was nienawidzę, diabelni nauczyciele!!!!- Życzę powodzenia.- odwróciłam kartkę, właściwie trzy, po czym podpisałam się. W końcu stanowiło to 20% oceny.
Test był z biologii. O tak!!!! Mój ukochany przedmiot (mówiąc sarkazmem)… Pytanie 1- Opisz komórkę roślinną.…Pytanie 2- Do czego służą rybosomy i chloroplasty…???Pytanie 3- Czym zajmują się nauki: histologia, cytologia i genetyka???… Niby banalne pytania, bo to przecież 1 klasa gimnazjum, ale miałam dzisiaj taki mętlik i ciemną dziurę w głowie, że chyba za tydzień usłyszę: „Karen Murphy 2, zawiodłem się na tobie…” Ale coś tam naskrobałam.
                                                                              (…)
W końcu zadzwonił upragniony dzwonek.
-Proszę złożyć testy na moim biurku według listy.- tak też zrobiliśmy. Opuściłam przeklętą salę biologiczną z wielką ulgą. Poniedziałek- chyba najgorszy w moim życiu. Niby w pierwszy dzień tygodnia nie ma ani Angielskiego, ani matmy, ani fizyki, ani muzyki, ale ten był wyjątkiem. Za drzwiami, oparty o ścianę czekał na mnie Max.  
-Hej piękna!!- na powitanie pocałował mnie krótko.- Jak tam??
-Do kitu.- ruszyłam korytarzem, obierając za cel moją szafkę. Chłopak objął mnie ramieniem.
-Co się stało???
-Mieliśmy test z biologii, łeb mnie nawala, ledwo stoję na nogach iiiii mam zajebiście dużą ochotę, żeby coś rozwalić.- wzięłam głęboki wdech, po to zdanie wypowiedziałam na jednym wdechu.
-Spokojnie, mała. Jeszcze dwie godziny i zabieram cię do siebie.- pocałował mnie we włosy.
-Wow, a co tam, jakieś problemy z naczyniami, czy może nadmiar kurzu???- spojrzałam na niego, brwiami robiąc ruch w górę i w dół.
-Ha-ha-ha. Bardzo śmieszne naprawdę.- odgryzł się marszcząc nos.
-No! Przepraszam cię bardzo. Odkąd Jess wyjechała na tygodniową wycieczkę, byłam u was trzy razy, z czego dwa kończyły się wspólnym sprzątaniem.- popatrzyłam na niego, przekrzywiając głowę i wykręcając kod na kłódce mojej szafki.
-Oj, to były przypadki. Tak się złożyło. Zabieram cię do siebie, żeby porobić coś razem.- mrugnął do mnie i spojrzał znacząco z łobuzerskim uśmiechem. W międzyczasie wymieniłam książki.
-Max…- powiedziałam przeciągle, kiedy zadzwonił dzwonek. Chłopak oderwał plecy od sąsiedniej szafki i pognał szybkim krokiem w stronę sali gimnastycznej.
-Zboczuch!!!!- krzyknął odwracając się w moją stronę.
Zamknęłam z uśmiechem szafkę i ruszyłam w stronę klasy. Miałam chemię. Weszłam do pomieszczenia, gdzie była już spora grupa ludzi. Bez problemu odnalazłam wzrokiem, czarną jak węgiel czuprynę, lśniących włosów.
-Hej Kevin.- przywitałam się, kiedy zajęłam miejsce obok przyjaciela.
-Hej.- odparł bezpłciowo.
-Oho!! Co jest???
-Najgorszy tydzień w moim życiu. A to dopiero początek.- powiedział smutno, po czym ciężko westchnął.
-Jessica???- zapytałam, a kiedy kiwnął twierdząco głową uśmiechnęłam się szczerze.
-Wyjechała w sobotę rano, dziś jest poniedziałek. To prawie trzy dni, a ja czuję jakby mi ktoś kamień do klatki piersiowej wsadził. Rozmawiam z nią, co dzień, pisze SMSy na lekcjach, ale jednak…cholernie za nią tęsknię i… Co???- zapytał, kiedy bez ruchu, wgapiałam się w niego, lekko gryząc paznokieć z szerokim uśmiechem. Czułam jak naciągają mi się mięśnie czaszki…kurde, ale ja się cieszę!!!
-Zakochałeś się. Zakochałeś się na amen.- i zaczęłam się śmiać. Śmiać się ze szczęścia. Chłopak mi zawtórował. Potem przytuliłam go mocno i pogadałam jeszcze trochę o jego tęsknocie, po czym zaczęła się lekcja.
Nauczyciel jak zwykle przynudzał. Pierwiastki, związki chemiczne i inne duperele. Ale mi się ten dzień dłuży….Jeeeeny… Mało brakowało, a bym usnęła. Chyba tylko dzięki Kevin’owi trzymałam się jeszcze w miarę trzeźwo.
                                                                                              (…)
-Boże, jak ja mam dosyć tego poniedziałku!!!!- żaliłam się przyjacielowi, kiedy szliśmy korytarzem
-Przecież ty uwielbiasz poniedziałki.
-A, kto ci takich głupot nagadał??? Ja- owszem- uwielbiam poniedziałki, ale TYLKO pod względem lekcji. Poniedziałek sam w sobie, jest nie do zniesienia.- zaśmialiśmy się. Podeszłam do szafki i wykonałam te same czynności, jak przed lekcją, z tą różnicą, że z szafki wyjęłam strój na w-f.- Co masz teraz???
-Eeeee, chyba Angielski. Lecę! Siemka!!!
-Na razie!!! Trzymaj się!!!- odkrzyknęłam mu i ruszyłam w stronę sali gimnastycznej. Po drodze minęłam się z Max’em, ale nie mógł długo gadać, bo był wzywany do dyrektora. Potem się dowiem, co przeskrobał…
W-f minął normalnie. Może nie jest to mój ulubiony przedmiot, ale na tym było fajnie. Graliśmy w ping ponga. Nie jestem ekspertką w tej grze, ale ważne, że potrafię uderzyć w piłeczkę tak, żeby odbiła się od pola przeciwnika. Czterdzieści pięć minut zleciało szybko i nim się obejrzałam wychodziłam ze szkoły w jesiennej kurtce, z tzw. kominem na szyi, torbą na ramieniu, włączając muzykę w telefonie.
-Karen!!!- usłyszałam głos Max’a, po tym jak kilka minut czekałam na niego, oparta o czarny Chevrolet Camaro.- Jedziemy???- zapytał, kiedy po krótkim przywitaniu się, stał z rękami na mojej talii.
-Tiam.- powiedziałam i uderzyłam go lekko pięścią w brzuch, po czym okrążyłam samochód i wsiadłam na swoje miejsce, wcześniej stawiając torbę na podłodze. Max zajął miejsce za kierownicą i ruszyliśmy. Kiedy wyjeżdżaliśmy z terenu szkoły, zapytałam:
-Więc, co to za, akcja z dyrektorem??
-Aaaa nic ważnego. Chłopaki mieli sprzeczkę i myśleli, że byłem w to zamieszany.
-A byłeś???- zapytałam poważnie.
-Nie, no coś ty. Jestem grzecznym chłopcem.- mrugnął do mnie. Uśmiechnęłam się, kręcąc głową, po czym oparłam głowę o szybę. O tej porze roku, ulica wyglądała jak z horroru. Drzewa stały łyse, nawet jednego listka. Asfalt, chodnik i murek też gołe. Istna pustka, gdzie na każdym kroku czai się śmieeerrrć. Wampir lub wilkołak, może cię zjeść!!! Hahahaha…Co się dzieje z moją głową???
Po paru chwilach, podjeżdżaliśmy już pod dom. Mimo, że nie jestem tu pierwszy raz, ten budynek ciągle wydaje mi się…wyjątkowy. Wysiedliśmy z samochodu, po czym trzymając się za ręce, pokonaliśmy małe schodki, następnie Max otworzył drzwi z klucza. Wpuścił mnie pierwszą. Znów uderzył mnie ten cudny zapach wanilii i róż. Przekroczyłam próg, po czym zdjęłam kurtkę i buty. Przedpokój był mały i przytulny. Ściany pomalowane na jasny brąz. Stała tam mała komoda z różanego drzewa, podobnie jak rama lustra i wieszak na ubrania. Na podłodze leżał miękki, zielonkawy dywan. Z przedpokoju ciągnął się długi korytarz, którego ściany miały taki sam kolor. Z niego wchodziło się do mangowego salonu, żółtej kuchni i niebieskiej, glazurowej łazienki. Naprzeciw wejścia były schody, prowadzące na górę. Ruszyliśmy w ich stronę, kiedy z kuchni wyszła Marija,  sąsiadka, która opiekowała się koleżanką tj. babcią Max’a i Jess, podczas ich pobytu w szkole (na oko miała 40-pare lat). W ręku trzymała filiżankę, świeżo zaparzonej herbaty.
-O witajcie.- przywitała się.- Jak w szkole???- zapytała, po czym jako pierwsza ruszyła po schodach. Podążyliśmy za  nią.
-Beznadziejnie.- podskoczyłam, podciągając za pasek moje czarne spodnie. Założyłam do nich jasnoniebieski, dopasowany top i jasnoróżowy luźny sweter.
-Ojej. A co takiego się stało???
-Poniedziałek.- odparł Max.
Marija tylko zaśmiała się i zniknęła za drzwiami, jednego z pokoi. Znajdowaliśmy się w kolejnym długim korytarzu, pomalowanym na taki sam kolor, jak na dole. Za nami znajdowały się schody, przed nami, na samym końcu korytarza, duże okno, sięgające od podłogi do sufitu, w którym wisiały złote zasłony. Jedną ścianę zapełniały drzwi- jedne białe, drugie brązowe w złote wzory. Białe prowadziły do również niebieskiej, glazurowej łazienki, brązowe, do pokoju, w którym znajdowała się Pani Sophija(czyt.Sofija)- babcia West’ów. Drugą ścianę, również zapełniały drzwi- dwoje drzwi brązowych, jedne ciemno niebieskie, które moim zdaniem, całkowicie, nie pasowały do wystroju. Jedne brązowe drzwi, prowadziły do pokoju Max’a, drugie, do pokoju Jess. Wnętrza, które znajdowało się za ciemnoniebieską płytą, nie zwiedziłam. Max otworzył drugie z kolei drzwi od schodów i znaleźliśmy się w jego pokoju. Był malowany na czerwono-czarno (dwie przeciwległe ściany czarne, dwie czerwone). Po mojej prawej stało biurko i miękki fotel obrotowy. Po lewej, przy ścianie, w której w zawiasach wisiały drzwi, stała komoda, a w rogu szafa. Naprzeciw mnie od podłogi po sufit, ciągnęło się duże okno. Takie samo jak u mnie, z tą różnicą, że moje prowadziły na balkon. W prawym rogu pokoju, stało średniej wielkości łóżko z bordową pościelą. W lewym rogu, stały dwie pufy o nieokreślnym kolorze- jakby pomarańcz, połączony z brązem. Podłoga zrobiona była z różanego drewna. Max chyba, co dzień wylewa na nią buteleczkę wody kolońskiej, bo zawsze w jego pokoju cudnie pachnie. Nad łóżkiem wysiała mała, prosta lampka. Pomiędzy pufami a szafą na czerwonej ścianie w pięciu rzędach, wisiały długie półki z książkami. O biurko (zawalone papierami, szkolnymi książkami, długopisami itp.) stała oparta gitara. Max posiadał czarny laptop, który dumnie leżał zamknięty na łóżku.
Weszłam do środka i bez skrępowania rzuciłam torbę na podłogę, a sama usiadłam na łóżku. Nagle coś wpadło mi w oko. Na komodzie, koło drzwi, stała mała złota ramka, w którym znajdowało się moje zdjęcie. Miałam na sobie czerwoną koszulę w czarną kratkę i jeansy. Siedziałam oparta o pień drzewa. Zdjęcie zostało zrobione przez Jessic’ę przed szkołą w zeszłym tygodniu. Uśmiechnęłam się, zmarszczyłam brwi i podeszłam do komody, po czym wzięłam zdjęcie do ręki i skierowałam je w stronę chłopaka.
-Serio???- zapytałam.
-No, co??? Tym sposobem mam cię przy sobie zawsze.- wzruszył ramionami.
-Pytając „Serio?” nie miałam na myśli „Dlaczego masz moje zdjęcie, w swoim pokoju, oprawione w złotą ramkę?” tylko „Czy nie masz innego, ładniejszego zdjęcia?”.- przyjrzałam się uważnie, mojemu uśmiechowi, lekko pomalowanych oczach i dołeczkom w policzkach. Hmmm…
-Oj tam. Na tym jesteś, słodka, uśmiechnięta, śliczna, promienna i moja.- przy każdym przymiotniku zbliżył się do mnie, tak, że przy słowie „moja” pocałował mnie lekko, ale namiętnie.
-Powiadasz??- spojrzałam głęboko w jego oczy, po tym jak się od siebie oderwaliśmy.
-Powiadam.- uśmiechnął się…inaczej, ale bardziej…słodko. Mrrr rezerwuję sobie ten uśmieszek.- Chodź, przywitasz się z babcią.- pociągnął mnie za rękę, po czym opuściliśmy pokój, skierowaliśmy się w prawo i zapukaliśmy do drzwi, za którymi wcześniej zniknęła Marija.
-Proszę.- usłyszeliśmy miękki, ciepły głos. Lisek otworzył drzwi i moim oczom ukazał się pokój o ciepłych barwach, z łóżkiem po prawej i stolikiem po lewej. Naprzeciw stał stary telewizor.  Koło łóżka na fotelu na fotelu siedziała starsza pani.
-Cześć babciu.- Max podszedł do kobiety i pocałował ją w czoło.
-Witaj Max.- popatrzyła przez chwilę na niego, po czym przeniosła wzrok na mnie.- Karen.- wyciągnęła do mnie rękę. Uśmiechnęłam się i podchodząc ujęłam jej dłoń.
-Dzień dobry Pani.- przywitałam się, siadając obok.
-Oj przestań. Mów mi Sophija albo babciu.- uśmiechnęła się do mnie szczerze. Poczułam, że jej ręka się trzęsie. Przyjrzałam się dokładniej jej twarzy. Miała sporo zmarszczek, podkrążone oczy, wyblakłe usta i siwe włosy, spięte w niskiego koka, z którego wysunęły się dwa pasma i wisiały z przodu, od czasu do czasu wchodząc w oczy. Biedna kobieta. Nie mogła się ruszać, samodzielnie funkcjonować. Wstawać, zmieniać pozycje, przekręcać się musiała z pomocą drugiej osoby. Miała 80 lat. Dlaczego Bóg zabiera ludzi tak wcześnie??? Dlaczego każdy nie może dożyć, setki??? Przecież ta ona nic złego w życiu nie zrobiła. Przynajmniej tyle wiem z jej, Maxa i Jess opowiadań. 
-Nie umiem tak. Jest Pani starsza, w dodatku prawie mi obca, a ja mam do takich ludzi szacunek.- uśmiechnęłam się najszczerzej jak mogłam.
-To dobrze dziecko. Dobra z ciebie dziewczyna. Mój wnuczek to szczęściarz.- uśmiechając się spuściłam głowę. Cały czas trzymałam jej dłoń. Spojrzałam na Max’a. Gwałtownie się uśmiechnął, co znaczyło, że cały czas stał smutny. Popatrzyłam na niego pytająco. Uśmiechnął się smutno i powiedział:
-Dobrze babciu. My lecimy odrabiać lekcje, bo mamy dużo zadane.
-Oczywiście.- oparła kobieta.- Jak długo zostajesz???- zwróciła się do mnie.
-Mam czas do 21:00.- odpowiedziałam.
-Świetnie się składa. Przyjdzie do mnie o 20:00. Mam coś dla was.- uśmiechnęłam się w głowie już zastanawiając się czy będzie to błogosławieństwo czy prezent ślubny…hahahaha.
Po chwili wyszliśmy z pokoju zmykając drzwi. Zapytałam Max’a wprost:
-Max, o co chodzi z tym…prezentem???
-Na pewno opowie nam jakąś historię z jej przeszłości. Wspomnienia to chyba jedyne, co jej zostało, poza mną, Jessic’ą i Marij’ą.- weszliśmy do pokoju
-Hej, co się dzieje???- zapytałam .
-Wczoraj wyszłam od nas o 14:00. Wieczorem babcia przestała oddychać.-wzięłam go za rękę. Boże…- Wezwaliśmy z Marij’ą pogotowie.- patrzył tępo w nasze splecione dłonie.- Okazało się, że płuca…się zapadły…włożyli babci coś w środek i jakoś się trzyma.- patrzyłam na jego opuszczoną głowę i smutną twarz. Nagle poczułam coś na ręku. Spojrzałam na jego kolana, gdzie wcześniej splotłam jego palce z moimi. Na wierzchu mojej dłoni świeciła łza. Max płakał. Podniosłam jego głowę, łapiąc za brodę, spojrzałam w oczy i pocałowałam.
                                                                                              (…)
Odrobiliśmy z Max’em lekcje, napisaliśmy referat (nie wiem, jakim cudem tak szybko, ale chyba we dwoje idzie łatwiej) i właśnie zmierzaliśmy do pokoju Pani Sophij’i. Weszliśmy nieśmiało.
-Jesteśmy.- powiedział chłopak, po czym zamknął drzwi.
-W porządku. To ja uciekam.- pożegnaliśmy się z Marij’ą.
-Siadajcie proszę.- babcia Max’a, uśmiechnęła się do nas przyjaźnie. Lisek zabrał z łóżka dwie duże poduszki i położył je na podłodze.
Usiedliśmy na nich wygodnie. Ugięłam jedną nogę, kładąc ją bokiem na podłodze, druga podciągnęłam do góry i oparłam o nią brodę, patrząc na rozmówczynię. Max jak na razie usiadł po turecku.
-To było 59 lat temu… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz