niedziela, 19 stycznia 2014

XXII. Szatański plan.

Witam, witam !!! :) Dzisiaj mamy ostatni dzień tygodnia, a ja na zakończenie daję kolejny rozdział :) Ten wpis jest lekką odskocznią od ostatniego zamieszania spowodowanego przyjazdem Louis'a. Mam nadzieję, że się spodoba. Nie dałam rady wczoraj, ponieważ byłam z wizytą u mojej przyjaciółki :D Zaległości u Was zaraz nadrobię- jeśli nie zdążę dziś skomentować, zrobię to w tygodniu- OBIECUJĘ :*:* Miłego czytania :3

-------------------- 

Tego samego wieczoru siedziałam na łóżku, pośród kolorowych lampek, z wyciągniętymi nogami i po raz setny albo tysięczny studiowałam Dary Anioła: Miasto Zagubionych Dusz. Ojejuuuuu jak tu nie kochać Jace’a??? <3 Co chwilę, jednak odrywałam się od żółtych kartek i patrząc na wolno spadający śnieg, oświetlony pomarańczowym płomieniem lampy, zastanawiałam się, czy Louis mówił prawdę i czy nie ma niczego w zanadrzu. Nagle w mojej głowie, pojawił się obraz Max’a. Myślałam o nim długo i… czyżby??? Może to i jest nierealne, ale chyba poczułam lekkie pożądanie. Wyrzeźbiona klatka piersiowa, uśmiech, usta, oczy, charakter, ciepłe serce… Przeanalizowałam wszystkie sytuacje i doszłam do wniosku, że tak naprawdę, cały czas w jego obecności czułam pożądanie.  Musiałam coś z tym zrobić…

-Karen!!! Wychodzimy na przyjęcie!!! Wrócimy za dwie godziny!!!- usłyszałam krzyk mamy. No tak, noworoczne przyjęcie u znajomych.

-Ok!!!!- odkrzyknęłam, a w mojej głowie już rodził się plan. Nasłuchiwałam tylko zamknięcia drzwi, po czym poderwałam się jak oparzona i stanęłam w oknie.

Po jakimś czasie, granatowy Hyundai opuścił podwórko. Chris miał trening, czyli w rezultacie byłam sama w domu (Luke i ciocia Lily pojechali z rodzicami). Czym prędzej złapałam za telefon i wysłałam SMSa:

„Rodzinka wybyła z domu. Jestem sama. Potrzebuję cię…”- postanowiłam trochę pobajerować.

„Jezu Chryste, zaraz będę”- Max odpisał prawie natychmiast. Nie minęło pięć minut, a usłyszałam dzwonek do drzwi. On chyba gnał dwieście na godzinę. Zeszłam po schodach, pokonując dwa schodki na raz i otworzyłam drzwi.

-Jezus Maria Karen, co się stało???- spytał szczerze przerażony.

-A, bo to ja wiem???- odpowiedziałam, złapałam go za kurtkę i przywarłam do jego ust. Poczułam jak rusza brwiami z zaskoczenia. Ale nie protestował.

Pocałował mnie. Żarliwie i mocno. Odwdzięczyłam mu się tym samym. Rozchyliłam wargi pod naciskiem jego ust. "Bożeeee, jak on całuje!!!!" Oplotłam rękami jego szyję, zatapiając we włosach. Zacisnął ręce na mojej talii i wzmocnił pocałunek. Wygięłam się w łuk. Postąpił na przód, zrobiłam krok do tylu. Tak kilka razy, posuwaliśmy się w głąb domu. Zatrzasnął drzwi nogą. Oderwał ręce ode mnie i nie przestając całować ściągnął z siebie kurtkę. Na tzw. ślepaka powiesił ją na wieszaku i wrócił do mnie. Kiedy złapał mnie w udach, podskoczyłam do góry oplatając nogami jego biodra. Przeniósł się z ust na szyję, tam gdzie jakieś nerwy są chyba połączone z nogami, bo poczułam mrowienie przechodzące od kolan, przez łydki, aż do stóp. Nie otwierałam oczu. Odchyliłam głowę, bo trafił na miejsce bardzo wrażliwe...no, przynajmniej u mnie. Kiedy moje usta znalazły się przy jego uchu, przygryzłam je lekko. Zaśmiał się krótko i z powrotem odnalazł moje usta. Pokonaliśmy już schody i zmierzaliśmy w kierunku mojego pokoju.

-Kiedy wrócą twoi rodzice???- zapytał szeptem, między pocałunkami, otwierając drzwi.

-Za godzinę powinni być.- odpowiedziałam z trudem.

-Zdążymy???- zapytał uśmiechając się lekko.

W odpowiedzi cicho zachichotałam. Ponownie wpił się w moje usta, rzucając mnie na łóżko, co sprawiło, że poleciał za mną. Zamortyzował upadek rękami, inaczej przygniótłby mnie swoim ciałem. Wodził rękami po moim ciele nie przestając całować. Zgięłam nogę w kolanie, przejechał po niej ręką- zaczynając od kostki, przez kolano do uda. Nagle oderwał się ode mnie. Otworzyłam oczy, modląc się żeby nie zmienił zdania. Dzięki Bogu nie zrobił tego. Wyprostował się i zdjął podkoszulek, po czym rzucił go na podłogę. Zaśmiałam się krótko, co wywołało u niego ten zniewalający uśmiech. No iii...znowu zaczął mnie całować. Badałam opuszkami palców jego wyrobioną klatkę piersiową i umięśniony brzuch. Ehh ten jego kaloryferek :) Przeniosłam się na ręce. Tam też napotkałam mięśnie. Jednak siłownia robi swoje. Teraz przyszła jego kolej. Podciągnął lekko do góry moją bluzkę i zaczął delikatnie głaskać mój brzuch, tym samym łaskocząc go. Zaśmiałam się cicho, co sprawiło, że moja bluzka powędrowała jeszcze wyżej. W rezultacie ona też wylądowała na podłodze. Max oderwał się na krótko od całowania i spojrzał na mnie, po czym lekko uśmiechnął się i wrócił do swojej działki.  Tym razem łaskotał cały mój brzuch i ramiona. Mój koronkowy stanik chyba zaczął mu przeszkadzać, bo coraz częściej zjeżdżał rękami na plecy. Po chwili już sięgał do zapięcia i.... rozległo się pukanie. Oderwaliśmy się od siebie jak oparzeni i popatrzyliśmy na brązową płytę, wiszącą w zawiasach. Potem przenieśliśmy wzrok na siebie. Pomyślmy Chris jest na treningu a potem miał jechać do kumpla na nocowanie. Czyli pozostaje jedna wersja...

-Rodzice.- powiedziałam, co wystarczyło by Max wypuścił mnie z uścisku i włożył swój podkoszulek.- Masz!- szepnęłam rzucając w stronę Max'a jedną z książek szkolnych. Resztę pootwierałam na pierwszej lepszej stronie (w razie gdyby mama wtargnęła do środka) i ruszyłam do drzwi. Po drodze poprawiłam włosy i bluzkę, po czym pociągnęłam za klamkę. Tak jak myślałam. Za progiem stała mama.

-O! Jednak jesteś w domu.- stwierdziła, podnosząc brwi.

-A, dlaczego miałoby mnie nie być???

-Jakoś tak cicho. Zawsze jak jesteś sama w domu, to siedzisz na dole.

-Aaaa, bo wiesz. Tak jakoś mnie naszło, na zmianę.- powiedziałam, starając się zamknąć drzwi, bez zwracania na to uwagi mojej rodzicielki. Bóg wie, jak zareagowałaby, na to, że siedzę u siebie w pokoju, z chłopakiem, po cichu, nie słychać, że w ogóle jestem w domu…szczerze??? Moja mama jeszcze nigdy, nie spotkała się z taką sytuacją. Nawet, kiedy byłam z Louis’em. Wtedy byłam młoda i mama o mnie dbała, ale teraz…nie wiem, jaka byłaby jej reakcja.

-Mhyyyyyy.- starła się nie uśmiechnąć, ale jakoś jej nie wychodziło.

-Nom, a co wy tu robicie tak wcześnie???

-Aaaa, gospodyni miała wizytę bociana i zaczęła rodzić, zrobił się zamęt i postanowiliśmy nie przeszkadzać.

-Aha ok.- odpowiedziałam.

-Jakby coś, to jestem na dole.- odwróciła się. Już miałam zamykać drzwi, kiedy kątem oka zauważyłam, że odwraca się.- Cześć Max!!!- zamknęłam oczy, zmarszczyłam nos i ściągnęłam brwi. Taaa, zdradziłam się….

-Dobry!!!!- usłyszałam krzyk chłopaka dochodzący z głębi pokoju.

Mama z uśmiechem puściła mi oczko i po chwili zniknęła za rogiem. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie. Odnalazłam wzrokiem Max’a, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały wybuchliśmy śmiechem. Podeszłam do niego i usiadłam obok, całując go.

                                                                         (…)

-Co cię naszło Karen???- zapytał w końcu. Od pół godziny leżeliśmy na łóżku, bawiliśmy się nawzajem palcami albo włosami i rozmawialiśmy o wszystkim.

-Na co???- odpowiedziałam pytaniem, na pytanie.

-Na zaciągnięcie mnie do łóżka.- zaśmialiśmy się. Wzruszyłam ramionami.

-Mmmmm, wiesz…w moim życiu zaszła zmiana. Tu mam na myśli Louis’a, więc tak sobie pomyślałam, że jeszcze jedna zmiana w te, czy we w te*, nie zrobi różnicy. Mój szatański plan.- oderwałam głowę od jego ramienia, spojrzałam w górę i dostrzegłam jego świecące oczy. Czyżby spodobała mu się taka zmiana???

-Taaa, tylko, że tak jakby nam przerwano. A rzeczy przerwane, często negatywnie wpływają na przyszłość.- zmienił pozycję i zaczął się zbliżać.

-Od, kiedy ty tak wygadany jesteś???- uśmiechnęłam się, patrząc w jego chabrowe tęczówki.

-Taki wyjątek.- odpowiedział szybko i pocałował mnie mocno. Przyciągnął mnie do siebie, tak, że znalazłam się pod nim i mocno zacisnął ręce na mojej talii.

-Max.- wychrypiałam, kiedy przeniósł się na szyję.- Wszyscy są w domu.

Mruknął ciche „mhm” i wrócił do ust. Nasza „gra” zaczęła się na nowo i trwała by jeszcze długo, długo, gdyby nie telefon Max’a. Oderwaliśmy się od siebie. Max dotykał swoim nosem mojego i uśmiechnął się, jakby miał ochotę kogoś zabić. Sięgnął po komórkę, leżącą na moim stoliku nocnym. Przekręcił się i położył obok mnie. 

-Halo???
...
-U Karen. Uczymy się.
...
- Z anatomii i biologii czubku.- mrugnął do mnie obdarowując mnie uśmiechem. Odpłaciłam mu się tym samym.
...
-O jeny.- przetarł ręką twarz- A Rick nie może ci pomóc???
...
-Dobra. Dobra, zaraz będę.
...
-No ok. Ale niczego nie obiecuję.
...

-Spoko. Na razie.- i rozłączył się, po czym zwrócił do mnie.-Nathan potrzebuje pomocy przy aucie. A Rick nie może mu pomóc, bo przecież nie łapie, o co w tym chodzi.- wywrócił oczami. Pocałowałam go lekko, żeby niczego nie zacząć od nowa.

-W porządku. Kumpel też ważna rzecz.- uśmiechnęłam do niego. Położyłam się na łóżku, tam gdzie wcześniej siedział. Przeczesał włosy ręką żeby jakoś wyglądały.

-Na razie. Zadzwonię później.- pocałował mnie w czoło i ruszył do drzwi. Kiedy już je zamykał, zdążyłam jeszcze krzyknąć:

-Kocham cię !!!

-Ja ciebie też.- odpowiedział z powrotem wsuwając głowę do pokoju, po czym zniknął. Nie ruszyłam się, dopóki nie usłyszałam znajomego mi dobrze warczenia silnika Chevroleta.


Popatrzyłam w sufit i przypomniałam sobie, wszystkie chwile spędzone z Max’em. Zaczynając od tamtej przerwy, kiedy zobaczyłam go pierwszy raz, aż do dnia dzisiejszego. Uśmiechnęłam się ze szczęścia i zakryłam twarz poduszką, po czym wypiszczałam całą moją radość w jej materiał.

------------------

w te, czy we w te*- nie jestem pewna czy dobrze napisałam xD 

3 komentarze:

  1. Kochana Moja!

    AAAAAAAA! Mam ochotę wrzeszczeć, taka jestem napruta emocjami :D Rozdział jest super!!!! <3 Ubóstwiam!!!
    Rzeczywiście w głowie Karen utworzył się diabelski plan, ale tak naprawdę to zapewne hormony :D Zresztą wcale się dziewczynie nie dziwię. Max to takie ciacho, że przy nim można oszaleć!
    Ale nie sądziłam, że Karen będzie chciała cokolwiek przyspieszyć, sądziłam że to Max będzie prowodyrem. A jednak!
    Ale nadarzył się moment, rzadko można mieć spokój w postaci wolnej chaty. A jak szybko Max przybył! Jakby go sam diabeł gonił!
    Musiał się zdziwić, kiedy Karen rzuciła się na niego i niemal przyssała jak pijawka. Pożądanie aż kipiało, ja mam nadal czerwone policzki, świetnie opisałaś te sceny!
    No i żeby śmiesznie było, mamuśka musiała przerwać. Dzięki kochani rodzice! Napięcie uszło, a pojawił się niekontrolowany śmiech. Mi nie było do śmiechu, bo liczyłam na coś więcej ;) Ach ja i moje zboczone myśli!
    Niemniej jednak rozdział to C U D O. Cud, miód i fistaszki! ;)
    Nie każ nam długo czekać na następny! Ściskam gorąco i życzę dużo weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hihi, trafiłam. I tak pocałunkiem w czoło z Twojego opowiadania, myślę, że bohater wiersza na dziś powinien zaprosić Cię na mojego bloga. Niestety to kobieta pisze bloga, ale za to zaprasza serdecznie na wiersze - Twilight

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana Lily! Rozdział jest genialny! Tyle w nim uczuć, emocji, pożądania. Rozpływałam się czytając go! Cudownie przestawiłaś myśli kochających się osób, które chcą zrobić krok naprzód w swoim związku. Bardzo spodobała mi się postawa Maxa. Nie krzywił się z powodu powrotu jej matki, nie zniechęcił i nie miał żadnych wyrzutów. A faceci potrafią tacy być! Poza tym bez jej zgody nic by nie zrobił i nie posunął się dalej, a to wielki plus. I najważniejsze! Wcześniej nie zmuszał jej do współżycia, a cierpliwie czekał aż ona będzie gotowa. Max to zdecydowanie porządny facet. I za to go lubię! Ależ demon opętał naszą Karen. Widać, że chciała to zrobić z miłości, a takie coś pochwalam. No cóż, nie tym razem to innym. Zaskoczyłaś mnie strasznie tym rozdziałem;D Jestem w szoku;D
    Ściskam i teraz cholernie niecierpliwie czekam na kolejny;D ;* I zapraszam na pierwszy do mnie, w wolnej chwili;*

    OdpowiedzUsuń