poniedziałek, 30 grudnia 2013

VII.Spotkanie, czy randka???

Znowu to uczucie. Jazda na motorze powoduje u mnie poczucie euforii i lekkości. Zaczęło się już ściemniać. Kiedy skręciliśmy w boczną, nieznaną mi jeszcze uliczkę, Max przyśpieszył. Jakby chciał przed czymś zdążyć. Gnaliśmy po kamienisto-piaszczystej, dróżce, a za nami unosiły się kłęby dymu. Po chwili dalszej drogi, uświadomiłam sobie, że słusznie postąpiłam, nie zakładając sukienki. Po pierwsze, było całkiem chłodno, więc w cienkiej tkaninie, trzęsłabym się jak galareta. Po drugie, tak jak myślałam, Max nie zabierał mnie do jakiejś restauracji, lecz nad klif. Kiedy koła motoru, zatrzymały się między drzewami (przez chwilę jechaliśmy, pokonując mały lasek), moim oczom ukazało się morze. Lekkie fale powodowane wiatrem, który muskał moje policzki, kiedy stałam na brzegu klifu, ścigały się do brzegu. Niebieskie przez cały dzień niebo, teraz przybrało barwy pomarańczy, żółci, różu, czerwieni i fioletu. Słońce stało się czerwoną kulą i powoli zaczęło zatapiać się w wodzie, tworząc na niej pomarańczowo-żółte smugi.
-Usiądź, będzie lepszy efekt.- usłyszałam głos Max’a. Odwróciłam się do niego. Stał w ciemnych spodniach, jasno fioletowej koszuli i skórce z dwoma… KIELISZKAMI SZAMPANA???!!!
-Max, przecież ty prowadzisz.- on w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.
-Jeden nie zaszkodzi.- powiedział i zbliżył się do mnie.
Podał kieliszek i zaprowadził do kamienia. Usiadłam na nim, a chłopak zajął miejsce koło mnie. Patrzyliśmy razem na zachód słońca. Przyznaję, dobrze to wszystko zaplanował. Ale…co będzie teraz.
-Max? I co?? To już koniec??- spytałam z wyraźnym żalem w głosie. Tak miało wyglądać nasze „spotkanie”??
-Ciiii.- szepną i wstał biorąc ode mnie, pusty już kieliszek.
Włożył go razem ze swoim do pudełek, a później do bagażnika, z którego za chwilę wyciągnął małe radyjko na płyty. Puścił, lekką dla ucha, wolną i stwarzającą romantyczny nastrój muzyczkę. Uśmiechnęłam się, cały czas siedząc na kamieniu, przodem do niego, a tyłem do ciemnego i mrocznego już morza. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę, dając tym samym znak bym wstała. Uśmiechnęłam się, szerzej i ściągnęłam brwi, główkując, co kombinuje blondyn. Ujęłam jego dłoń i ruszyłam za nim w głąb lasu. Kiedy byliśmy już dość daleko od ostatniej linii drzew, Max powiedział bym się zatrzymała i poczekała chwile, nic nie mówiąc i nie ruszając się. Staliśmy jak posągi przez parę chwil, aż w końcu się stało. W powietrze wzbiła się chmara świetlików. W lesie panował już mrok, więc wrażenie było niesamowite. Najpierw, jak z armaty, kolorowe światełka wystrzeliły w powietrze, wszystkie naraz, a potem zwolniły i rozproszyły się. Sunęły nad naszymi głowami, lekkie i niedbające o nic. No, może poza nocnymi ptakami. Czułam się jakbym była wysoko, wysoko, a świecące owady, to gwiazdy. Bo tak to wyglądało. Jak czarne niebo z milionami mrugających gwiazdek. Nagle do mojej głowy wróciło wspomnienie, oranżerii na dachu budynku. Wtedy wraz z Max’em oglądaliśmy właśnie taki widok. Niebo i gwiazdy.
-Wow.- wykrztusiłam przeciągając samogłoskę.- Ale cudnie.
-Cieszę się, że ci się podoba.- usłyszałam głos blondwłosego chłopaka, który nasunął mi na język pewne pytanie.
-Max? Czy, to jest spotkanie, czy…randka??- spojrzał na mnie tymi swoimi, niebieskimi oczami, jakby wiedząc, że odrywają mnie od zmysłów.
-Twój wybór.- tak samo, jak przy naszej pierwszej, długiej rozmowie. Wtedy pod łazienkami, po bitwie na żarcie, spytałam go, czy to jest podryw, czy komplement od znajomego. Odpowiedź była taka sama.
-A, co byś wolał??
-Ja jestem za randką, ale myślałem ostatnio o tym, co mi mówiłaś. O twojej przeszłości i doszedłem do wniosku, że nie będę naciskał ani pośpieszał cię. Zdecydujesz, kiedy będziesz na to gotowa.- hehe. Może wy nie mieliście takiego wrażenia, ale ja mało nie wybuchłam płaczem.
Przeżyłam w swoim życiu to, co przeżyłam i pozostawiło to na moim sercu, ogromną bliznę, która, Bóg jeden wie, czy się zarośnie. A Max właśnie oświadczył mi, że w pełni to rozumie. Chciałam coś odpowiedzieć, ale był szybszy.
- Poczekaj tu chwilkę.
-Jasne.- i zniknął wśród drzew.
Ponownie delektowałam się widokiem świetlików, rozświetlających mrok nocy, panujący w całym lesie. Po chwili usłyszałam muzyczkę. Stopniowo stawała się coraz głośniejsza, aż w końcu niedaleko pojawił się Max, z radiem w ręku. Postawił je na ziemi, mnie wziął za rękę, druga położył na swoim barku, a swoją wolną dłonią, objął mnie w talii. Kręciliśmy się w rytm muzyki. Nie był to taniec, ale…trochę go przypominał. Nic nie mówiliśmy, tylko stawialiśmy kroki, wpatrzeni w siebie. Jak zakochana para. No, ok, zakochani to my byliśmy, ale nie byliśmy parą. Chciałam żeby to zmienić, ale…nie miałam odwagi. A, myślałam, że jestem twarda…a tu proszę, niespodzianka. Nagle Max przesunął wzorkiem po całej mojej sylwetce, z góry na dół i z powrotem, po czym przybliżył się, puszczając moją dłoń, którą położyłam na jego drugim barku, a swoją, wsunął mi we włosy. Widziałam go dokładnie, dzięki świetlikom. Wiedziałam, co chciał zrobić, ale chyba jeszcze nie docierało to do mnie w pełni. Nim się obejrzałam, pokonał dzielącą nas, małą już przestrzeń i pocałował mnie. Lekko i niepewnie, jakby bał się mojego sprzeciwu. Jednak było odwrotnie. Brak sprzeciwu, wręcz przeciwnie, ulegnięcie temu pocałunkowi, z mojej strony objawiło się już na samym początku. Mało tego!! Chciałam więcej!! Przyległam do niego całym ciałem, na co on, krótko się zaśmiał, nie przerywając pocałunku. Nacisnął mocniej, był bardziej zdecydowany i pewny siebie. Wygięłam się w lekki łuk, kiedy przywarł do mnie mocniej.Nasze usta tańczyły w jeden rytm. Ku mojemu zdziwieniu, przez cały pocałunek, nie wróciły do mnie wspomnienia z Lewisem. Nic, zero, null. Nawet malutkiego czerwonego światełka, krzyczącego gdzieś w oddali STOP!! Był tylko Max i była tylko ta chwila.
                                                                             (…)
-Dzięki za ten wieczór.- powiedziałam stojąc na chodniku przed moim domem. Było już późno, ale w domu paliły się światła. No, w końcu dziś sobota.
-Nie ma, za co. To był czysta przyjemność. Szczególnie, koniec.- uśmiechnęłam się. Siedział na motorze z kaskiem na kierownicy.
 -Muszę już iść.- powiedziałam spoglądając na zegarek.
-Trudno.- westchnął i już miał zakładać kask, kiedy zbliżyłam się i sprzedałam mu całusa w policzek, po czym odwróciłam się i ruszyłam ku domowi.
-Dobranoc Karen.- szepnął i po chwili usłyszałam warczenie motoru. Odwróciłam się jeszcze, by popatrzeć jak odjeżdża, po czym wróciłam do domu.
Po zdjęciu butów, ruszyłam do schodów. Jednak zatrzymałam się na chwilę, by przeanalizować, jeszcze raz, wszystko od początku. Oparłam się o ścianę i wprawiłam w ruch moją wyobraźnię. Znów byłam w lesie, nade mną latały miliony świetlików, a przede mną on. Wysoki, złotowłosy o niebieskich oczach i lekko różowych ustach, które dość często składają się w piękny uśmiech, dzięki czemu w prawym policzku pojawia się uroczy dołeczek. I ten pocałunek. Magiczna chwila. Nagle coś usłyszałam, jakiś głos w oddali. Moja świadomość próbowała się przebić, przez, grupą barierę, wyobraźni. I w końcu udało się…
-Karen!!!- podskoczyłam jak oparzona i spojrzałam w stronę, skąd dochodził dźwięk. Wysoki, ciemnowłosy, czterdziestolatek, stał z torbą w ręce.
-Luke!!!- krzyknęłam i rzuciłam mu się na szyję. Łapiąc mnie upuścił torbę, po czym zaczął się śmiać.- Z czego się śmiejesz??
-Z tego, że gadam do ciebie jak głupi od pięciu minut, a ty nie dajesz znaku życia, po czym nagle rzucasz mi się na szyję jak szalona.- oj tam, oj tam. Jak zwykle przesadza…
Torba…wyjeżdża.
-Nie jedź.- szepnęłam przytulając go mocniej.- Nie jedź.- powtórzyłam.
-Kotek, muszę jechać. Jest przecież ciocia Lily, która jest moją żoną, wypadałoby, żebym z nią też spędził trochę czasu. Wpadniemy do was niedługo. Obiecuję, że nie będziesz długo czekać.- samotna łza poleciała mi po policzku.
O nie!!! Nie będę płakać. Tylko, że …to dość trudne, kiedy wujek, który jest z tobą od zawsze i bardziej postrzegasz go, jako brata niż wujka, teraz wyjeżdża i będą was dzielić kilometry, a ty choćby nie wiem, co, nic nie możesz na to poradzić. Rozpłakałam się…naprawdę płakałam. Pierwszy raz od kilkunastu miesięcy.
-Jezu Chryste!!!! Luke, co jej zrobiłeś, że płacze???- usłyszałam głos, mamy (ona też długo nie widziała jak płaczę) nadal wisząc na szyi wujka i płacząc. Zapomniałam już, jakie to uczucie. Kiedy emocje i ból wylewają się z ciebie przez łzy. Oderwałam się od szyi wujka, pokonując trud i stanęłam przed nim, wycierając oczy rękawem bluzy.
-Przepraszam.- jęknęłam.
-Za co??- zapytał.
-Że się rozpłakałam.
-Hejj, to normalne.- powiedział głaszcząc mnie po policzku. Uśmiechnęłam się. Nagle chyba wpadł na jakiś pomysł, bo zaświeciły mu się oczy. Jednak myliłam się. Jego oczy się szkliły, a w jednym kręciła się łza. Prawie płakał. Czyi naprawdę będzie tęsknił.- Wiesz, co??- zapytał nagle i poszedł do salonu. Usiadł na kanapie i kontynuował.- Opowiadaj.
-Ale, o czym??- spytałam. Co on znów wymyślił???
-No, jak udała się randka. Mam jeszcze trochę czasu….
I w rezultacie opowiadałam rodzicom i Luke’owi (potem doszedł nawet Chris), jak wyszło spotkanie, nazwane przez mojego wujka randką. No, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Spotkaniem, można nazwać rozmowę o pracę, a nie romantyczny zachód słońca, taniec w nocy w lesie, wśród chmary świetlików i pocałunek. Czyli, byłam na randce z Max’em. Ale, czy zdobędę się na odwagę, by być z nim na poważnie, a nie tylko na kilku pocałunkach i spędzaniu ze sobą czasu???
Nie wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz