niedziela, 13 lipca 2014

XXIX. Strzał.

Dzieeeń dobry!!! Witajcie :) Tak jak obiecałam dziś dodaje nowy, przedostatni rozdział. Wiem, że to koniec tygodnia, ale nie chciałam robić tego wcześniej. Przepraszam :* Mam nadzieję, że post się spodoba- chyba wyszłam trochę z wprawy xD No to miłego czytania :3

--------------------

~Max~

Wpadłem do domu państwa Murphy z wielkim hukiem. Wolną ręką przytrzymałem się ściany żeby nie upaść na zakręcie. Niewiele myśląc wbiegłem do kuchni, gdzie siedziała Pani Sara. Wpadłem do pomieszczenia potykając się o własne nogi i zawisłem na futrynie w jednej ręce trzymając znalezione okulary. Mama mojego skarba gwałtownie podniosła głowę z rąk i spojrzała na mnie wzrokiem, co najmniej przestraszonego królika, którego gonił głodny wilk.

-Boże, co się stało?- zapytał wstając z krzesła.

-Znalazłem…to.- odpowiedziałem dysząc  i pokazałem jej okulary Karen. Kobieta zakryła usta dłonią i zaczęła wpatrywać w przedmiot, jakby chciała go pochłonąć wzrokiem.

-Przecież…przecież…to są…- zaczęła się jąkać.

-…Okulary Karen.- dokończyłem za nią.  Nagle jakby otrzeźwiała.

-Gdzie je znalazłeś?- rzuciła pytanie i zaczęła chodzić po kuchni. Najpierw zgarnęła kubek do zlewu, potem zdjęła wełniany sweter i zaczęła szukać czegoś w torebce.

-Przed parkiem.- odpowiedziałem patrząc na jej poczynania. Nagle odwróciła się do mnie z kluczami od samochodu w ręku.

-Jedziemy.- rzuciła krótko, minęła mnie i skierowała się w stronę wyjścia. Ruszyłem za nią.

Poszliśmy za dom, do garażu. Pan Dave wraz z bratem szukali … Karen po okolicach i garaż stał pusty. No nie do końca. W głębi stał mały, czerwony fiat. Podążyliśmy w jego stronę. Pani Sara usiadła za kierownicą, ja zająłem miejsce pasażera. Kluczyki w stacyjkę i… że tak powiem brzydko- dupa. Samochód nie chciał zapalić, prawdopodobnie, dlatego że nie był dawno używany i akumulator odmówił posłuszeństwa. Pani Sara wpadła w furię przeplataną ze smutkiem. Zaczęła bić pięściami w kierownicę, po czym położyła na niej ręce i ścisnęła czarne koło.  Popatrzyłem na nią i lekko ująłem jedną z jej dłoni. Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez.

-Spokojnie.- szepnąłem patrząc na nią.- Damy radę.

-Jak?- wykrztusiła.- Przecież masz samochód w naprawie.

-Wiem. Ale mam przyjaciół.- powiedziałem wyciągając telefon z kieszeni spodni.

                                                                             ***

Ocknęłam się po raz kolejny. Facet bił mnie do nieprzytomności. Czułam zaschniętą krew na twarzy, która płynęła z łuku brwiowego, wargi, policzka i nosa. Bolało mnie oko i szczęka. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu obrzydliwego starucha, żeby splunąć mu na twarz, ale nigdzie go nie było. Nagle dostrzegłam strumyk światła wpadający do pomieszczenia. Podążyłam wzrokiem do jego źródła i zobaczyłam uchylone drzwi. Zaczęłam się wyrywać, ale wciąż byłam związana. Byłam na skraju wbicia sobie węzłów do krwi, kiedy usłyszałam rozmowę. Słów nie rozumiałam, ale głosy były mi skądś znane. Jeden na pewno należał do czterdziestoletniego dupka, natomiast drugi…zaraz zaraz. Oczy rozszerzyły mi się z niedowierzania.

-Louis.- szepnęłam.- Louis!!! Louis, pomóż!!! Pomóż mi!!! Błagam!!! Louis!!!- znalazł mnie i wcale nie wydawało mi się dziwne, że spokojnie rozmawia sobie z człowiekiem, który mnie więzi.

Kiedy usłyszeli mój głos przestali prowadzić rozmowę i zobaczyłam jak cień zbliża się w moim kierunku. Drzwi otworzyły się, a moim oczom ukazał się zarys postaci od tyłu oświetlanej światłem lampy. Spojrzałam na twarz. Człowiek zaczął się zbliżać. W momencie, kiedy twarz oświetliło światło żarówki wiszącej nade mną rozpoznałam rysy i blond włosy. Ukucnął przede mną.

-Louis.- kolejny szept wypłynął z moich ust, a do oczu wpłynęły łzy. Chłopak uśmiechnął się lekko i pogłaskał mnie po policzku, po czym spojrzał na mnie…tak jakoś inaczej. Sięgnął ręką z siebie, gdzie stał ten cham. Louis wziął od niego szmatkę i zaczął wycierać krew na moim czole. Spojrzał na mnie i wstał. 

-Pilnuj żeby nikt się tu nie dostał. Inaczej…zabij.- powiedział do czterdziestolatka stojącego zanim. Mężczyzna kiwnął głową, a ja nie wiedziałam czy płakać czy się śmiać.

-Co?!?!?!- krzyknęłam tylko patrząc na Louis’a, który jeszcze kilka sekund temu był moją nadzieją. Blondyn spojrzał na mnie i jego usta wygięły się w uśmiechu. Znowu ukucnął i spojrzał mi głęboko w oczy.

-Królewno…pomyśl.- ujął mnie pod brodę. Słowo „królewna” sprawiło, że wszystko rozumiałam. Przed oczami zaczęły mi- jak na filmie- przelatywać obrazy. Na początku naszego związku Louis powiedział, że jestem jego królewną, a nasz związek to królestwo. Kiedy zerwaliśmy, tak jakby wyjechałam z królestwa. Teraz zostałam porwana, a nieznany mi mężczyzna, pytał się czy wrócę do starego królestwa…

-To ty.- wycedziłam przez zęby.- Ty mnie porwałeś. Ty..ty sukinsynie!!!- przeżerałam go wzrokiem pełnym mordu.

-A-a-aaa.- pokiwał mi palcem przed twarzą.- Język proszę. I dla sprostowania- nie ja cię porwałem. Tylko Marcel. I…pamiętaj nie krzycz, bo jeśli ktoś cię znajdzie…

-Przepłaci życiem. Wiem!- dokończyłam za niego.

-Hyhyhy.- zaśmiał się nie otwierając ust.- To dobrze.

-Dlaczego?- zapytałam wpatrując się w jego niebieskie tęczówki. I nagle przypomniał mi się Max…Mój Max…-Dlaczego to zrobiłeś?- blondyn wstał i zaczął wolno chodzić w tą i z powrotem.

-Wiesz, po naszym spotkaniu w kawiarence, naprawdę chciałem żebyś była szczęśliwa. Pojechałem do domu, zacząłem się pakować na wyjazd i już prawie sobie odpuściłem. Kiedy to naszły mnie pewne myśli. Uświadomiłem sobie, że nigdy nie będę kochał żadnej dziewczyny tak jak kochałem ciebie. I dlaczego niby ty masz być szczęśliwa z chłopakiem, podczas kiedy ja będę cierpieć w samotności, albo z jakąś dupą obok? Dlaczego kiedy ja będę siedział smutny patrząc w okno i myśląc o tobie, ty i cała reszta będziecie prowadzić szczęśliwe i długie życie? W końcu postanowiłem coś z tym zrobić i…

-I nie wpadłeś na nic lepszego jak mnie porwać ?!?!?- zapytałam z ironią.

-No właśnie nie! Przeanalizowałem wiele możliwości i to był najlepszy pomysł. Ale…haha nie przypuszczałem, że od razu nie załapiesz gadki z „królestwem”.

-Wiesz, dawno dałam sobie z tobą spokój. Już dawno zapomniałam o wszystkim, co nas łączyło. Nie rozumiem jak można tego nie rozumieć.

-Karen…przecież ja cię tylko kocham.- ukucnął.

-Nie!- wychyliłam się w jego stronę i zaczęłam mówić przez zęby.- Nie kochasz mnie. Ja to wiem i ty to wiesz.-łzy płynęły wolno, jedna za drugą.- Masz tylko nieskończone poczucie posiadania wszystkiego. Włącznie ze mną. Nigdy nie mogłeś niczego stracić, bo wyszłoby na to, że jesteś chamem i nie potrafiłeś zadbać o niektóre rzeczy. A jeśli naprawdę mnie kochasz, to ta miłość jest chora. Ssie.- wymierzył mi policzek. Zamknęłam oczy i zdusiłam krzyk.

-Nie warz się tak mówić. Nigdy więcej.- wstał i zwrócił się do współporywacza.- Pilnuj jej.- w odpowiedzi otrzymał złowieszczy uśmiech i kiwnięcie głową. Nagle Louis wskazał na niego palcem i przyjął twardy wyraz twarzy.- Ale łapy przy sobie.- i wyszedł, a zaraz za nim, Marcel. Oparłam się o ścianę i modliłam się, żeby tylko nikt mnie nie znalazł.

                                                                            ***
~Max~

Nathan zatrzymał samochód przed posterunkiem.

-Stary dzięki. Mam u ciebie ogromny dług.- złapałem go za ramię siedząc na tylnym siedzeniu. Z przodu siedział pani Sara.

-Daj spokój. Mi też zależy na znalezieniu Karen. Idźcie już, powodzenia.

-Dzięki.- razem z panią Murphy wysiedliśmy z auta i skierowaliśmy się w stronę drzwi. Puściłem ją pierwszą. 
Zgrabnie pokonała schody i pchnęła stare, drewniane drzwi. Uderzyła w nas fala chłodnego powietrza.
Komisariat wyglądał jak… komisariat. Dwie osoby na ławkach pod oknami, pani na „recepcji” , policjant prowadzący skutego faceta, który wyglądał jakby wylali na niego cztery litry atramentu, a potem przepuścili przez czterdziestometrowy dziurkacz i tego typu podobne sytuacje.

-Poczekaj tu chwilę.- mama Karen odwróciła się w moja stronę, kiedy tylko przekroczyliśmy próg.- Nie wiadomo czy nas wpuszczą. Załatwię to.- i odeszła.

Miałem wrażenie jakby to trwało wieki. Rozmowa dłużyła się niemiłosiernie. W końcu po męczarniach czekania, zaproszono nas do gabinetu komendanta Swan’a. Weszliśmy przez czarne drzwi i naszym oczom ukazała się Pani Lilianna siedząca przy biurku naprzeciw mężczyzny ubranego w niebieski mundur. Przy oknie ze skrzyżowanymi rękami stał Chris.

-Dzień dobry komendancie. Jestem mamą Karen Murphy. To jest Max.

-Witam. Co was do mnie sprowadza?- mężczyzna wstał, obszedł biurko i stanął przed nami. Miał na oko po czterdziestce, kruczo czarne włosy z prześwitującymi siwymi włoskami, tego samego koloru wąsy i głębokie brązowe oczy, które sprawiały, że chciałeś mu powiedzieć wszystko, co ci w duszy gra.

-Mamy coś, co może pomóc w odnalezieniu Karen.- pokazałem mu okulary. Komendant podniósł brwi.

-To jej?- zapytał. W odpowiedzi kiwnąłem twierdząco głową.- Kiedy ostatnio je miała na sobie?

-Pamiętam, że wychodziła w nich z domu. Wtedy ostatni raz ją widziałam.- głos pani Sary się załamał.

-Kiedy to było? Pamięta pani datę?- kobieta pokręciła przecząco głową. Wyciągnąłem telefon z kieszeni.

- 5. czerwca godz. 16:00. Poniedziałek. Ostatni raz rozmawiałem z Karen. Mieliśmy się spotkać „za dziesięć minut” ale nie przyszła. Pomyślałem, że miała nagły wypadek w pracy, więc wysłałem SMSa, że muszę już lecieć i że zobaczymy się potem.- pokazałem połączenie komendantowi.

-Dobrze. Gdzie je znalazłeś?- kolejne pytanie padło z ust mundurowego.

-Przed wejściem do parku.

-Dobrze. Chodźmy. Sprawdzimy nagrania z kamer.- wszyscy opuściliśmy pokój, przeszliśmy długim korytarzem i zatrzymaliśmy się przed kolejnymi czarnymi drzwiami. Okazało się, że może wejść tylko jedna osoba.

Ustąpiłem Pani Murphy. Jednak byłem wściekły, że nie mogłem, zobaczyć tego nagrania. Usiadłem na krześle obok Chris’a niedaleko pokoju. Ciocia Karen chodziła w te i z powrotem przed drzwiami. Spojrzałem na chłopaka. Wzrok miał wbity w przestrzeń.

-Tęsknisz za nią.- powiedziałem.

-Jak cholera.- nawet na mnie nie spojrzał.- Czasami jej dokuczam, czasami mam jej dość, ale to moja siostra. Moja młodsza siostrzyczka, którą muszę chronić. A teraz nie wiem gdzie jest i nie mogę nic zrobić…- uśmiechnąłem się smutno do podłogi.

-Wiem, co czujesz stary. Wiem, co czujesz…- pochyliłem się do przodu, oparłem łokcie na kolanach i splotłem dłonie przed sobą.

-Musiałeś się nieźle wkurzyć.- na początku nie złapałem, o co mu chodziło. Dlatego spojrzałem na niego marszcząc brwi.- No dlatego, że nie wpuścili cię, żeby zobaczyć to nagranie.

-Tak trochę.- odpowiedziałem, a w środku gotowałem się ze złości.

Po paru minutach czekania, drzwi pomieszczenia otworzyły się, a mój świat się zawalił. Okazało się, że porywacz nie był widoczny. Fakt faktem, że maski nie miał (czy tylko mi na usta pcha się słowo:  idiota?) ale trzeba będzie poczekać na komputerowe analizy.

                                                                         ***

Nie mogłam w to uwierzyć.” Jak mogłam być tak głupia, żeby zaufać temu dupkowi? Naraziłam siebie, a co gorsza bliskich…” Rozmyślałam tak, kiedy przy zakratowanym okienku (jeśli nie wspomniałam o nim wcześniej to przepraszam- przyp. autorki) usłyszałam szept.

-Karen? Karen jesteś tu?- nie od razu, ale głos rozpoznałam.

-Luke?- popatrzyłam w stronę źródła głosu. To była prawda. W okienku schylając się siedział mój wujek.- Luke. Co ty tu robisz?

-Zadajesz głupie pytania.- szepnął i kilkoma kopniakami pozbył się krat w oknie.

-Luke nie.- mężczyzna zmieścił się o dziwo i robiąc przewrót stanął przede mną.

-Boże jak ty wyglądasz. Chodź zabiorę cię stąd.- schylił się, żeby rozwiązać supły.

-Luke nie. Proszę zostaw. Luke…- patrzyłam na niego przerażona.

-Spokojnie mała. Zaraz się stąd wydostaniemy.

-Luke ty nie rozumiesz…

-Wszyscy się o ciebie martwią.

-Luke oni cię…- i wtedy usłyszałam sfrustrowany głos czterdziestoletniego porywacza.

-A ty co tu robisz ?!- Luke wstał szybko i chciał wymierzyć cios, kiedy Marcel podniósł wyprostowaną rękę, w której trzymał broń i nacisnął spust. Od ścian odbił się dźwięk wystrzału.

-Nieeee!!!!!!!!!!!!!!!!- krzyknęłam, widząc jak ciało wujka robi obrót i pada na zimną podłogę.- Nieee-e-e !!!!- łzy leciały strumieniami.

Jak za mgłą usłyszałam otwarcie drzwi, krzyki „Rzuć broń” i zobaczyłam policjanta z karabinem. Łzy zasłaniały prawie wszystko. Jednak przed oczami wciąż miałam ciało wujka, leżące w małej kałuży krwi.

...

*mam ochotę udusić, co poniektórych za zbyt szybkie rozgryzienie, kto mógł porwać Karen :D

środa, 2 lipca 2014

I'm Back !!!!! :D

Moje kochane !!! Powracam :*

Już po zakończeniu roku. Świadectwa w domu, ochrzan od rodziców zaliczony i można wrócić na bloga !!! :D Strasznie się cieszę :D Stęskniłam się za Wami :* <3

Nowy rozdział powinien pojawić się w przyszłym tygodniu. Nie chcę publikować go wcześniej, bo obrałam sobie, że na dzień dobry muszę dobrze wypaść :) Będzie to przedostatni rozdział (przepraszam) :* Ostatni będzie dłuższy :)

Na nadrobienie zaległości u Was mam dwa miesiące i zrobię wszystko żeby skończyć jak najwcześniej. Nie zaglądałam do Was długi czas i trochę się boję tego co tam zobaczę...Boziu będzie "kupa" roboty xD Jeśli będę miała jakąś prośbę to skorzystam z kontaktu :)

Jak może już wiecie, mam w planach napisanie drugiego bloga i prolog jest już w drodze. Musze tylko skończyć historię Karen, zrobić parę poprawek na 2b (drugim blogu) i za jakiś czas podam Wam link :)

Na tym zakończę :) Wracam na stare śmieci i jestem z tego powodu bardzo happy !!! :D

P.S. A jak tam u Was ??? Jak po zakończeniu roku ??? :)

A tutaj macie naszego Zac'a (na blogu Max) :3
Ach te głębokie, niebieskie oczka i lekki, zniewalający uśmiech <3 *o*