Mam nadzieję, że wybaczycie mi moją nieobecność, ale na prawdę, nie wyrabiam już psychicznie :( No nic, zapraszam na nowy rozdział :*
--------------------
Nagle, drgnęłam, jakby coś we mnie uderzyło. Gwałtownie
wciągnęłam wilgotne powietrze. Próbowałam otworzyć oczy, ale coś mi w tym
przeszkadzało. Chustka. Związane ręce i nogi uniemożliwiały mi poruszanie się.
Zaczęłam się szamotać, co spowodowało zaciśniecie się węzłów na moich
nadgarstkach. Syknęłam z bólu.
Mój oddech był krótki i płytki. Zaschło mi w
gardle.
-Pomocy!!! Czy ktoś mnie słyszy?!?! Pomocyyyy!!!- zaczęłam
krzyczeć, chodź nie wiedziałam jak głęboko pod ziemią jestem i czy ktoś jest w
stanie mnie usłyszeć.
Usłyszałam zgrzytnięcie klucza w zamku, a potem skrzypienie
otwieranych drzwi. Odgłos kroków na schodach przyprawiał moje serce o szybsze
bicie, ale dawał też cień nadziei. Poczułam jak do moich ust ktoś przykłada
zimny szklany okrąg i przychyla naczynie w moją stronę. Pociągnęłam duży łyk
zimnej wody i poczułam ulgę. Zakrztusiłam się, więc tajemniczy osobnik odsunął
naczynie od moich ust. Jego zimna ręka głaszcząca mój policzek przyprawiła mnie
o dreszcze.
-Cicho mała.- szepnął.- Nie krzycz, bo jeśli ktoś cię
znajdzie, przepłaci życiem.- poczułam łzę spływającą po zmarzniętym policzku.
***
~Max~
Bez skrępowania przekroczyłem próg domu i skręciłem w lewo.
Znajomy, przytulny salon z kremową kanapą i dwoma fotelami tego samego koloru.
Po środku niska ława z drewna różanego, a naprzeciwko długi niski regał z
plazmą. Pokonałem kawałek miękkiego bordowego dywanu i wszedłem do kuchni. Przy
stole na środku pomieszczenia siedziała pani Sara oplatając rękami kubek z
kawą. Wzrok miała nieobecny, wbity w przestrzeń. Po kuchni krzątała się Sam,
która kiedy usłyszała dźwięk obejrzała się i posłała mi smutny uśmiech. I wtedy
wszystko uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą…
-Dzień dobry. Jakieś wieści???- zapytałem przybity.
-Nie taki dobry.- mama Karen nawet na mnie nie spojrzała.-
Nic. Luke i Dave szukają jej w okolicznych miasteczkach, Jessica z Kevinem
przeczesują całe San Diego, a Lily z Chris’em właśnie po raz siódmy pojechali
na komisariat.- jej głos był słaby i ochrypły, a oczy zaszły łzami. Bez
zastanowienia stanąłem obok niej i położyłem rękę na ramieniu przykrytym
wełnianym swetrem.
-Znajdziemy ją.- powiedziałem stanowczo i głośno przełknąłem
ślinę.- Znajdę cię Karen.- szepnąłem.
***
Ponownie się ocknęłam i dopiero teraz dotarło do mnie, w
jakiej sytuacji się znalazłam. Mam zawiązane oczy, związane ręce i nogi, nie
mogę się ruszyć, po wilgotnym powietrzu można stwierdzić, że siedzę w jakiejś
pieprzonej piwnicy. W dodatku jakiś facet mi grozi. Bez zastanowienia zaczęłam
krzyczeć i szamotać się. Wtedy usłyszałam skrzypienie drzwi i kroki. Jego
niezadowolone cmokanie, które zaczęło się nasilać z każdym krokiem, sprawiło,
że zaczęłam się ruszać, tak jakbym chciała uciec.
-Śliczna, mówiłem, żebyś nie krzyczała. Chyba nie chcesz
mieć czyjegoś życia na sumieniu.- szepnął koło mojego ucha. Odsunęłam głowę w
drugą stronę. Wtedy właśnie zorientowałam się, że płaczę.
- Jesteś cudowna. Mógłbym cię tak…- jego wypowiedź
przerwałam spluwając mu na twarz. Odpłacił się silnym uderzeniem w twarz. Po
policzku spłynęła strużka krwi, mieszając się ze słonymi łzami.
***
~Max~
Wolnym krokiem pokonywałem chodnik. Musiałem odetchnąć
świeżym powietrzem. Jak mogłem na to pozwolić??? Dlaczego wtedy z nią nie
poszedłem???Dlaczego sądziłem, że samochód jest ważniejszy??? Co z tego, że
umowa wzięłaby w łeb??? Wtedy straciłbym tylko pieniądze, a tak straciłem ją… Karen…
Przed oczami stanął mi obraz mojego szczęścia. Uśmiechnięta, promienna,
szczęśliwa, wolna...moja śliczność świata. A teraz??? Bóg wie gdzie ona jest. A ja nie mogę nic zrobić.
Policja prowadzi dochodzenie, wszyscy znajomi pomagają, a tak czy owak stoimy w
miejscu. Zero wiadomości, nikt nic nie ma. Kopnąłem kamień i wbiłem ręce w kieszenie.
Dochodziłem do bramy parku, kiedy mijający mnie samochód zatrąbił i zaczął
zwalniać.. Popatrzyłem na pasażera, uśmiechał się szczerze. Rick. Za kierownicą
siedział Nathan.
-Siema stary. Jak leci???- zapytał jak zwykle pełen
entuzjazmu.
-Siema Rick. Cześc Nathan. Jak leci??? Haha!!! Do dupy.-
kopnąłem kamień.
-Oho!!! Co jest grane???- entuzjazm powoli znikał z głosu
Rick’a.
-Karen zniknęła.- szepnąłem, po raz kolejny kopiąc kamień.
-Jak to zniknęła???- głos chłopaka robił się lekko
niecierpliwy z nutką niedowierzania.
-Normalnie. Zniknęła. Nie daje znaku życia od trzech dni.
-Osz ty…- przetarł ręką twarz.- Stary, to może my ci
pomożemy jakoś???
-Dzięki, ale nie jestem jakoś szczególnie przekonany,
żebyście coś zdziałali.
-Tak czy siak pomożemy.- uśmiechnąłem się do nich smutno.
-Dzięki chłopaki. Wiedziałem, że mogę na was liczyć.
-Spoko luz. Spadamy. Trzymaj się. Jak coś znajdziemy, damy
znać.- kiwnąłem głową. Odjechali.
Przystanąłem przy wejściu do parku i rozejrzałem się po
okolicy. Lato pełną piersią. Centrum miasta tętniło życiem. Wesołe, śmiejące
się dzieciaki, zakochane pary, rodziny z maluchami w wózkach. Nagle coś
błysnęło. Przymrużyłem oczy i spojrzałem w stronę źródła światła. Coś błyskało
w trawie. Powoli podszedłem do przedmiotu, podniosłem go i zamarłem. Okulary
przeciwsłoneczne. Mało tego!!! Znajome mi okulary. Jedne jedyne, jakie dotąd
widziałem. Czarne ze złotymi kamykami. Okulary Karen, które dałem jej po
powrocie z weekendowego wyjazdu.
***
Gwałtownie wciągnęłam powietrze i usiadłam prosto. Oczy mnie
szczypały, podobnie jak rozcięta warga. Drżałam z zimna, w końcu miałam na
sobie luźną bluzkę na ramiączka i krótkie spodenki. Strużki krwi płynęły z łuku
brwiowego, warki i policzka, sznury wrzynały się w nadgarstki i kostki. Wilgoć
z powietrza zaczęła wsiąkać w ubranie. Rozpuszczone włosy nieprzyjemnie
łaskotały mnie w twarz. Sytuacja powtórzyła się: zgrzytnięcie klucza,
skrzypnięcie drzwi, kroki na schodach, zimne naczynie przy moich ustach. Ten
porąbaniec, który mnie więził zaśmiał się głęboko i zdarł chustkę z moich oczu.
Materiał gwałtownie potarł moją skórę, powodując szczypiące podrażnienie.
Przymrużyłam oczy, zanim obraz się nie wyostrzył. Rozejrzałam się. Miałam
rację. Siedziałam oparta o ścianę na podłodze w piwnicy. Słupy ciągnęły się od
podłogi do sufitu. Jeśli można to tak nazwać. Parę pudeł po lewej stronie
oplątanych pajęczynami, stary stół i meble w takim samym stanie i jeszcze parę
innym, zbędnych rzeczy. Istny raj. Całość rozświetlała jedna, mała żarówka
wisząca nade mną. Nagle przed moja twarzą pojawiła się głowa mężczyzny, który
(proszę czytać z sarkazmem) traktował mnie bardzo delikatnie i uprzejmie.
Uśmiechnął się szeroko, ale w uśmiechu nie było nawet maleńkiego cienia
życzliwości. Z resztą, czemu się dziwić???
-No maleńka.- pogłaskał mnie po policzku wierzchem dłoni.
Szybko oddychałam buzią, zaciskając zęby i krzywiąc się z obrzydzenia. Facet miał
około czterdziestki, łysy, z tatuażami, usta miał wilgotne od śliny, nie miał
jednego zęba. Jyyl…- To jak będzie??? Wrócisz do starego królestwa, czy nie???-
kucał przede mną.
Ciągle zadawał to pytanie. Problem tylko, że…
-O, co ci człowieku chodzi do cholery?!?!?- wysyczałam,
przez zęby. Złapał mnie pod brodą, ściskając policzki.
-Nie mów, że nie wiesz.- nastała chwila ciszy.-Hmm. Ty na
prawdę nie wiesz.- puścił mnie i wstał.- Spróbuj sobie przypomnieć, to wtedy
cię wypuścimy. A teraz dam ci karę, za twoją słabą pamięć.- powiedział,
zamachnął się ręką i po raz kolejny uderzył mnie w twarz.
Mocne uderzenie sprawiło, że moja głowa gwałtownie odchyliła
się w prawą stronę. Poczułam kwaśny smak krwi w ustach, więc splunęłam.
C.D.N